WheelieHoliX na Kortowiadzie, czyli nieco eXtremalne juwenalia… - Motogen.pl

autor: Daniel „Kwiatek” Kwiatkowski

Kiedy w maju 2007 ogarnialiśmy ze squadem pierwsze olsztyńskie juwenalia, myśleliśmy tylko o jednym – móc pokazać się na własnym podwórku (po raz pierwszy!) w trakcie ogromnej masowej imprezy, na wymarzonej miejscówce – taka stunterska „szóstka” w totka. Nikt z nas nawet wtedy nie przypuszczał, że nasze pokazy staną się imprezą cykliczną, na którą przybywać będzie po kilka tysięcy osób.

A.D. 2009!
Ale nie o starych dziejach miałem tu pisać. Rany po bitwach z 2007 dawno się zabliźniły, a nasze ówczesne stunt-psy biegają teraz gdzieś na innych podwórkach. Współpraca z organizatorem, na szczęście, potoczyła się tak dobrze w latach poprzednich, że w tym roku mieliśmy praktycznie wolną rękę, jeśli chodzi o pokazy eX. Nie bylibyśmy holickami, gdybyśmy z tego nie skorzystali!

Trening!
Pod pretekstem „wjeżdżenia się w miejscówkę” dzień przed pokazem (piątek, 15 maja), wieczorem, ustawiliśmy się na trening na parkingu. Na miejscu zastaliśmy niezłą Sodomę z Gomorą gratis… Po „boju wydziałów” na parkingu pod Centrum Konferencyjnym zostały hektary śmieci, głównie szkła. Szybko więc przekwalifikowaliśmy się ze specjalistów od gumowania w pracowników służb komunalnych i za pomocą kilku mioteł oczyściliśmy sobie cały parking. Ok. 19.00 oprócz nas było jedynie kilku gapiów. Nauczony doświadczeniami z poprzedniego roku, zrobiłem akcję zorganizowaną i info o treningu dotarło do chłopaków dość późno z dopiskiem „ściśle tajne, nie lubimy gapiów!”. Niestety, bez publiki pogibaliśmy sobie krótko. Oczywiście, jest ona jak najbardziej wskazana, ale nie przy takiej opcji. Brak części barierek, zapadający zmrok i przebiegający przez środek placu nietrzeźwi studenci byli w tym momencie składowymi ryzyka większego niż ewentualna gleba. Do tego siedmiu spuszczonych z łańcucha stunterów, dwa auta do driftu i pełno przypadkowych „kozaków”, których miałem nieprzyjemność wypraszać z placu. Trening spod znaku hardcore, jak każdy holickowy z resztą… Na szczęście, obyło się bez ofiar i wszyscy następnego dnia stawili się na miejscu.

„Ognia!” – krzyknął Napoleon
Mały wódz krzyczał tak po 1800 roku pewnie kilkadziesiąt razy (trochę historii, a nie tylko te motocykle!). My – holicy – tym samym okrzykiem zaczęliśmy sobotę, 16 maja. O 12.45 wraz z resztą okolicznych motocyklistów ruszyliśmy tłumną paradą spod rektoratu na parking pod Centrum Konferencyjnym. Tego roku uliczkami kampusu paradowały z nami również dwie drift puszki – BMW E30 oraz Nissan 200SX. Po drodze, oczywiście, nie obyło się bez postojów na cyrkle i palenie gumy. Byłem chyba jedynym „szczęściarzem”, któremu, dzięki częstemu odcięciu, moja F4i zwróciła płyn. Przetarty kabel jednak niezbyt pokrzyżował mi plany zrobienia hałasu, bo taśmę izolacyjną zawsze ma przy sobie nasz squadowy elektryk, Ostan.
Nie będę ukrywał, że po dojechaniu na miejsce frekwencja lekko mnie zdziwiła… Spodziewałem się wielu osób, ale to przeszło moje oczekiwania. W poprzednich latach na pewno nie było tyluż takiej publiki od samego początku eventu. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że w tym roku nie możemy pozwolić sobie na opcję chaos (no, może troszeczkę…;p).