Do Przeźmierowa nasza redakcyjna ekipa dotarła późnym wieczorem, a raczej w nocy z piątku na sobotę. Po drobnych perturbacjach związanych z wjazdem do parku maszyn, przyszedł czas na wizję lokalną: kto śpi, a kto jeszcze nie. W namiocie Mateusza Stokłosy krzątanina, Kuba sprawdzał motocykl, sprzątał furę części, które były rozłożone niemal wszędzie. Na pytanie, co się stało, nie rzekł ani słowa, tylko podniósł w górę pokrowiec skrywający na co dzień zapasowy motocykl Matiego.
Widok makabryczny – resztki tego, czym do tej pory był Yamaha R6, sponiewierana rama z pogiętym wahaczem, „strzelone” przednie zawieszenie, czyli wspomnienie po sprzęcie. Pierwsza myśl i pytanie: co z Młodym?! „Poobijany, źle się czuje, ale cały”. Gdzie? „Prawy Niemiecki, wyjście i strzał w bandę, kiepsko się skończyło, a wykręcał dobry czas, był drugi w kwalifikacjach. Sprzęt na jutro poskładany, miejmy nadzieję że Mati da radę pojechać”.
Chwilę później dołączyliśmy do połączonych ekip Sharp Racing, Creative Honda Racing i Torn. Pojawił się też Włodzimierz Kwas, który chwilę po nas przyjechał na tor. Dopytywał się, co się działo, jakie wyniki, kto, co, kiedy i dlaczego. Po chwili ruszył na nocny obchód parku maszyn. Przesympatyczny Piotr z teamu GRANDys Duo, oferujący wszystkim kolację. Przy piwie wspominki – z Damianem Sapińskim (Dynotech) śmialiśmy się przypominając sobie sytuacje z wyjazdu do Rijeki / Misano sprzed dwóch lat, cała ekipa rżała ze śmiechu. Zmęczenie w końcu wzięło górę i powoli wszyscy znikali w namiotach i przyczepach kempingowych.
Sobotni ranek był dosyć upalny, zapowiadała się niezła pogoda. Jak zwykle pierwsi zaczęli krzątać się mechanicy. Okazało się też, że IV Runda będzie weekendem pożyczalskich – Daniel Kuchnia chwilowo zmienił klasę na Superstock 1000, zabijając w Brnie silnik w swojej 600. Na pożyczonym GSXR 1000 zgłosił się na odbiór techniczny. Janusz Oskaldowicz po tym, jak skradziono mu cały osprzęt i motocykle, na kilka dni przed rundą kombinował jak i na czym pojechać. Grandysi zaproponowali mu Gixera Mariusza, ale po jazdach testowych „Oskald stwierdził, że nie czuje dobrze tego motocykla. Rozpatrywał też możliwość jazdy na zapasowym Superbike Michalczewskiego, ale finalnie skorzystał z propozycji teamu Dialog: Krzysiek Kalski, kontuzjowany po jeździe na enduro oddał Januszowi do dyspozycji swoją R1. Profesor przejechał kwalifikacje bez zbytniej „napinki”, stwierdził, że nie zamierza zaliczyć wywrotki na nie swoim sprzęcie, więc będzie jeździł mocno zachowawczo. Jednak nie oznaczało to wcale żółwiego tempa i Janusz gnał na ile maszyna mu pozwalała.
Mimo porannego skwaru pogoda zmieniła się, nadciągnęły chmury i zaczął kropić deszcz. Stało się to w momencie, gdy na pola startowe wyjechała klasa Superstock 600. 600 mają w tym sezonie swoistego pecha do deszczu, po raz kolejny w tym roku procedura startowa została przerwana, a zawodnicy dostali czas na decyzję co do wyboru opon. Jednak, zgodnie z przysłowiem, w dużej chmury – mały deszcz, za chwilę przestało padać, a tor zrobił się zupełnie suchy. Jak już wcześniej pisaliśmy, dwójka zawodników wyjechała jednak na wet’ach – Rafał Herman, który po kilku okrążeniach, po natychmiastowym zużyciu opon, zjechał do depot, i Monika Jaworska – uparta Krakuska nie dała za wygraną i przejechała cały wyścig,mimo tego, że na suchym asfalcie „mokre”opony skończyły się jej po około 3- 4 okrążeniach. Mateusz Stokłosa dowiózł do mety cenne punkty, mimo tego, iż ledwie utrzymywał się na motocyklu, bieg ukończył na siódmej pozycji. Bardzo ładnie pojechał też Grzesiek Nowak, niedawno jeszcze w bardzo kiepskim stanie, po potężnym dzwonie na wyjściu na prostą startową (poważna kontuzja), teraz pokazał, że może kończyć wyścigi na wysoko punktowanych pozycjach.
Mało wesoła sytuacja miała miejsce podczas Superpole. Napędzony Paweł Szkopek zobaczył przed sobą migające „koguty”… Safety Car! Miało to miejsce podczas mierzonego okrążenia. Na skutek błędu jednego z sędziów,na tor wypuszczono Volvo. Kierowca nie miał pojęcia, że ktoś jeszcze jedzie, gdyż przez radio usłyszał, że sesja się już skończyła i ma wolną drogę, aby sprawdzić tor.
Wesoło przebiegał wyścig klasy 125, czyli połączone klasy pucharów Hondy i Yamahy. Jako VIP na Hondzie pojechał Oskald, który na prostej przećwiczył stary styl jazdy, polegający na wyciągnięciu się na motocyklu, z nogami zwisającymi za zadupkiem. Zgromadzeni w depot ludzie pokładali się ze śmiechu, głośno komentując styl jazdy mistrza. Styl skuteczny, jak się okazało, bo Janusz ukończył wyścig na drugiej pozycji, tuż za rewelacyjnie jadącym Arturem Wielebskim.
O godzinie 19:00 w namiocie pucharu Yamahy odbyło się kolejne szkolenie dotyczące jazdy na torze i przygotowania zawodników oraz sprzętu. Ci, którzy nie brali w nim udziału, poświęcili się innym zajęciom: mechanicy ogarniali motocykle, szykując je do niedzielnych zmagań, część zawodników odpoczywała po męczącym dniu, w barze ustawiła się kolejka po spóźniony obiad, lub kolację. Coraz większą popularność, i to zupełnie zasłużenie, zyskują usługi, które świadczą ludzie z FOZ (Fizykoterapeutyczna Obsługa Zawodnika) – masaże, plastry stabilizujące, czy te ułatwiające oddychanie. W namiocie FOZ do wieczora przewijali się kolejni ludzie, zmieniając się na łóżkach do masażu. Sam osobiście poddałem się zabiegowi, który miał wprost zbawienne skutki – ból karku i upierdliwe stłuczenie prawego barku przestało dawać się we znaki, poczułem się, jak nowo narodzony.
Tor, tak pełen życia w ciągu dnia, wieczorem nie pustoszeje, wręcz przeciwnie. Wiele osób oddaje się rozrywkom na „potańcówie” w miasteczku Yamahy. Inni siedzą pod namiotami, jest też grupa osób, która chętnie gości w barze. I tak do oporu. Z reguły, mimo tego, że gdzieniegdzie bywa głośno, jest wesoło i spokojnie. Ale zdarzają się wyjątki od reguły. Taki wyjątek, nieumiejętnie korzystający z uroków życia, trafił się tym razem. Jak to bywa, miłe złego początki… Począwszy od prób rękoczynów, poprzez obdarzanie obecnych osób najbardziej niewybrednymi epitetami, a kończąc na niszczeniu mienia i próbie morderczo – samobójczej, jeden z kolegów wprowadził w wielce spokojną i miłą końcówkę wieczoru totalny chaos. Gdyby nie interwencja jednego z obecnych, gabarytem (a również wielkim sercem) górującego nad innymi, cała sytuacja ciągnęłaby się jeszcze długo. Wszechobecni pracownicy ochrony podczas całego zajścia byli nieobecni, chyba nie chcieli zajmować się „pierdołami”. Ważniejsze dla nich było w ciągu dnia niedopuszczanie do wnoszenia na start wyścigów napojów dla zawodników i natarczywe sprawdzanie identyfikatorów. W nocy jednak ich zabrakło…