Czy są motocykle, których sprzedaży żałujecie? - Motogen.pl

Zmiana motocykla zawsze oznacza emocje. Oczekiwanie, niepokój, planowanie wydatków, wybór najlepszej opcji.

Przychodzi moment zakupu, szczęśliwie odbieramy pojazd z salonu lub od poprzedniego właściciela i cieszymy się jazdą. Nie chcę się koncentrować na tym, jaki motocykl kupujecie i gdzie. Bardziej na czynności. Po kilku latach użytkowania chcecie zmian. Na nowszy, szybszy, wygodniejszy, lepszy, z lepszymi rozwiązaniami technicznymi, albo starszy, żeby spełnić marzenia z młodości. I tak po wielu latach w Waszym motocyklowym życiu okazuje się, że przejechaliście spory dystans na jednośladach, posiadając motocykle, które z perspektywy czasu stały się legendą. Albo po prostu wzbudzają w Was sentyment. I właśnie tutaj pojawia się pytanie. Sprzedaży, którego motocykla dzisiaj żałujecie?

W moim przypadku takie modele są dwa. Spośród ponad dwudziestu swoich motocykli, na które składały się głównie sporty, pojazdy sportowo-turystyczne, supermoto i kilka youngtimerów wyróżnić pragnę dwa modele.

Kawasaki ZXR750

Pierwszym z nich, był Kawasaki ZXR750 z 1992 r., a więc ostatni odkurzacz. Był najbardziej bezkompromisowym pojazdem sportowym. Podobne doznania, choć intensywniejsze, ale dostarczane w znacznie bardziej cywilizowanej formie dostarczał ZX10R z 2005 roku, który też przez chwilę był w garażu. ZXR750 był do bólu niewygodny. Miał wręcz ekstremalnie sportową pozycję, ergonomię, agresywnie oddający moc silnik i fenomenalną stabilność. Niezłe hamulce. No i świetnie wyglądał. Był bardziej proporcjonalny niż YZF750 czy GSXR750 z podobnych lat. Niestety, był w kolorze wiśniowym, ale wersję zielono-biało-niebieską szczerze bym chciał.

Suzuki Hayabusa I-gen

Drugim motocyklem było Suzuki Hayabusa pierwszej generacji, ale po face liftingu. Genialny motocykl do dynamicznej turystyki, ze świetnym układem wtryskowym, z genialną dozowalnością gazu, elastycznością silnika oraz stabilnością. Niestety, tylko przeciętnym układem hamulcowym. Ten motocykl, wzniósł moje postrzeganie osiągów motocykla na kolejny, wyższy level.

W zasadzie był na tyle dobrą konstrukcją, że w rozwiązaniach technicznych aktualnej, trzeciej generacji widać dużo podobieństw do starej, dobrej Hayki pierwszej generacji. W Hayabusie bardzo fajne było to, że zupełnie nie odczuwało się prędkości. Jadąc dwieście kilometrów na godzinę, spytani o odczucia odpowiedzielibyście, że jedziecie maksymalnie 120 km/h. Oczywiście, można było mocno się oszukać, ale pod względem komfortu przy wysokich prędkościach była numerem jeden. Szczerze, chciałbym ten motocykl z powrotem.

Na wyróżnienie jeszcze zasługują Suzuki DRZ400SM – fajne podwozie z pancernym, ale zbyt słabym silnikiem oraz również Suzuki, tym razem TL1000S. Najgorszy, najbardziej awaryjny motocykl, który ciągle niedomagał (elektryka, sprzęgło, wtrysk, drobiazgi), i który można było kochać albo nienawidzić. Kochać, jeśli lubicie ostrą, pewną jazdę. Nienawidzić, jeśli korygujecie swój tor jazdy, zmieniacie trajektorię w czasie pokonywania łuków i macie zawahania. Jeśli TLem pokonywało się kilometry w sposób zdecydowany, pewny, agresywny, był absolutnie genialny. No i ten dźwięk. W swój wrzuciłem dwukrotność ceny zakupu, żeby sprzedać go za jej połowę. Ma się głowę do interesu. Ale miał coś w sobie.

Tylko czy znów bym go kupił? Raczej nie. Zatem Hayabusa i ZXR750.

 A Wy, jakie motocykle sprzedaliście, a chętnie byście do nich wrócili?

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany