Nitro Circus Live w Warszawie - relacja - Motogen.pl

Nitro Circus Live pod wieloma względami jest wydarzeniem wyjątkowym. Po pierwsze, stanowi spotkanie z żywą legendą i mam tu na myśli zarówno niesamowitego nadczłowieka w postaci Travisa Pastrany, jak i całe zamieszanie pod nazwą Nitro Circus, na oglądaniu którego wielu z Was z pewnością się wychowało. Po drugie, wspomnienia nagrań dzikich wygłupów oglądanych na płytach pożyczanych od kolegów albo nie do końca legalnie pobieranych z internetu – no aż łezka się w oku kręci.

Poza tym NCL to fantastyczna okazja do tego, aby obejrzeć wiele ekstremalnych dyscyplin freestyle’owych za jednym zamachem.  FMX, BMX, rolki, deskorolka, narty, samochód lalki barbie… ok, ta ostatnia pozycja niekoniecznie zalicza się do kanonów sportów ekstremalnych, ale uwierzcie, że widok różowego pocisku kilkanaście metrów nad powierzchnią jest czaderski!

>> Sprawdź kogo mogliśmy oglądać podczas Nitro Circus <<

I właśnie dlatego, że klimat tej imprezy jest niesamowity, postanowiłem do relacji podejść w niestandardowy sposób.  Bartek, jeden z naszych czytelników, który wygrał w naszym konkursie wejściówki na imprezę, postanowił wysłać na moją skrzynkę swoją relację. Z każdym napisanym słowem wychodziło na to, że jego zdanie pokrywało się z naszym, dlatego postanowiłem sprawić mu jeszcze jedną niespodziankę i trzon naszej relacji oprzeć właśnie na jego wrażeniach. Bo któż odda je lepiej, niż zajarany na maxa gość, który na dwugodzinne show postanowił przejechać z dziewczyną 300 km w jedną stronę?!

Bartek Szczepański: Dla jednych była to zwykła sobota, dla innych kolejny grudniowy dzień bez śniegu, ale dla kilkunastu tysięcy widzów był to dzień, w którym spadła im szczęka z korony Stadionu Narodowego. 14 grudnia do Polski zawitał cyrk. Cyrk szczególny, bo choć występuje tam sporo koni, to są to konie mechaniczne, a jeśli akurat ich brak – z pomocą przychodzi grawitacja. „Świry”, „szaleńcy”, „porąbani” – tak można w skrócie opisać ekipę Nitro Circus Live, która pokazała, że prawa fizyki są dla leszczy. Należałem do grupy szczęśliwców, którzy dzięki konkursowi MOTOGEN.PL mogli obejrzeć to niezwykłe widowisko.

 

Z opisywaniem Nitro Circus Live jest jeden zasadniczy problem. Całość można sprowadzić do wielkiego „wow!” lub bardziej swojskiego „o ja pier****”.

 

O przyjeździe ekipy Travisa Pastrany głośno było od miesięcy. Na dzień, w którym zobaczę ich na żywo czekałem chyba bardziej niż na obniżkę akcyzy na wyroby spirytusowe (która chyba nigdy nie nastąpi). 300 km jakie dzieli mnie od Warszawy przemierzyłem wraz z moją lepszą połową w iście ekspresowym tempie, zmierzając prosto w stronę Narodowego. Po przybyciu pierwsze co się rzuciło w oczy, to ogromna 18-metrowa rampa dla BMX. Na płycie stadionu poustawiane było też sporo mniejszych (ale nadal kilkumetrowych) ramp dla FMX, a o możliwych konsekwencjach ewentualnych błędów świadczyła grupa ratowników z noszami stojąca nieopodal. Gdy wybiła 18 spod ustawionego nieopodal namiotu wyjechało jednocześnie kilkanaście maszyn w tym quad i skuter śnieżny! Sam wstęp pokazał, że będzie się sporo działo. Po pierwszych kilkunastu minutach ponad dwugodzinnego show przeszywający chłód towarzyszący tego dnia stolicy, przestał przeszkadzać. Emocje i temperatura rosły z każdą serią ewolucji. Całość była podzielona na kilka części m.in. big air FMX, big air BMX/skate, czy trick train. W trakcie tego ostatniego, tak jak w pociągu, zawodnik skacząc jeden za drugim, wykonywał tę samą ewolucję. W trakcie widowiska mogliśmy zobaczyć też rywalizację Polska-Stany Zjednoczone w trickach. Walka była zacięta, ale werdykt publiczności mógł być tylko jeden.

 

Od czasów kiedy Travis Pastrana i Mike Meztger wykonywali na zawodach FMX pierwsze backflipy minęło ponad 10 lat. Dziś ten trick, choć równie niebezpieczny, nie robi już takiego wrażenia, więc zawodnicy dokładają do nich „coś jeszcze”. Doskonale to widać było, w trakcie ewolucji, kiedy pierwszy z duetu wykonywał trick „normanie”, zaś drugi robił to samo, tylko że w połączeniu z backflipem. Nie zawiodła także „rowerowa” część gdzie mogliśmy zobaczyć superman double backflip (odsyłam do youtube). Jednym z ciekawszych momentów był backflip na motocyklu z dwoma pasażerami, którymi nie byli jednak „cyrkowcy”, a ochotnicy wybrani z widowni. Najpierw zostali odziani w crossowe ciuchy, a następnie zasiedli wspólnie na jednym motocyklu. Mimo, że na telebimie wyświetlono archiwalne nagrania z nieudanych skoków, to tym razem wszystko się dobrze skończyło, a ochotnicy zebrali zasłużone brawa. 

 

Poza motocyklami, quadem i skuterem śnieżnym na rampach gościły urządzenia które w większości wypadków nie są przeznaczone do wykonywania ewolucji. Z wspomnianej 18-metrowej rampy zjechało praktycznie wszystko, co ma kółka (wózek sklepowy, znany z TV trójkołowy dziecięcy rowerek) i ich nie ma (narty, snowboard, wanna z prysznicem). Jednak wisienką na torcie był występ Aarona „Wheelz” Fotheringhama . Historię tego człowieka warto poznać, bo jest to postać wyjątkowa. Jak sam o sobie mówi, nie porusza się na wózku tylko na BMX-ie wykonując przy tym najróżniejsze ewolucje, zaś tego dnia, przy ogromnym aplauzie widowni, wykonał backflipa. 

 

Trudno jest w relacji oddać klimat tego widowiska, bo przypomina trochę zastępowanie półkrwistego steka kotletem sojowym. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że Nitro Circus Live wkrótce powróci do Polski, a czytelnicy MOTOGEN.PL będą mogli znów wygrać wejściówki. Tymczasem gorąco zachęcam do udziału w MOTOGEN-owych konkursach, bo jak widać warto!

Jak przeczytać mogliście z powyższego wpisu, uczestnicy bawili się przednio. W końcu w Warszawie zagościła grupa pozytywnie zakręconych gości naładowanych atomową energią i skillami. Akcja rozgrywała się niemal tak szybko jak fabuła w reklamie wody Vytautas. Tym bardziej wolałem oddać głos czytelnikowi z prostego powodu – nie chciałem wyjść na zgreda i marudę. Po prostu mając okazję uczestniczyć w całej masie podobnych imprez nabrałem skali porównawczej, ale widząc zadowolone twarze wychodzących ze Stadionu Narodowego i czytając komentarze znajomych, aż żal mi było narzekać. O co chodzi? Nitro Circus choć jest w swojej formule wyjątkowe, to z całą pewnością można próbować porównać je do regularnych imprez FMX i jako takie wypadło na ich tle… średnio. Aby nie było niejasności – Nitro Circus Live było imprezą na światowym poziomie i do samej formuły i sposobu wykonania nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Mnie jednak zdecydowanie nie przypadło do gustu miejsce, a więc nasz gigantyczny „koszyk” narodowy. Mimo sporego rozmachu, umieszczenie kilku ramp na powierzchni 7000 m2 wyglądało nieco karykaturalnie. Do tego kilkanaście lub może nawet kilkadziesiąt tysiecy widzów (w tej chwili nie mamy dokładnych danych odnośnie frekwencji), którzy przyszli podziwiać Pastranę i resztę, zniknęło na obiekcie zdolnym pomieścić ponad 70.000 osób. W tej chwili przypominam sobie imprezy w katowickim Spodku, gdzie coś z dużo mniejszym rozmachem umieszczone na adekwatnej przestrzeni dawało dużo lepsze wrażenie. A teraz wyobraźcie sobie te same tricki i efekty pirotechniczne w obiekcie, gdzie widać by było wszystko na wyciągnięcie ręki, a widownia pękałaby w szwach. Dostałem idealnie przygotowany „produkt” podany w sterylnych warunkach i białych rękawiczkach. Po wizycie Pastrany wolałbym wyjść z imprezy ogłuszony rykiem motocykli i przesiąknięty zapachem dwusuwowych spalin – to dużo lepiej pasowałoby do zwariowanego charakteru imprezy. Mam nadzieję, że tak zdarzy się następnym razem.