Ostatecznie jego przewaga na mecie zmalała do trzech sekund, ale tylko dlatego, że dewastujący rywali Marc Marquez wjechał na prostą start meta stojąc na motocyklu, pozdrawiając kibiców i swój zespół.
Całkowita deklasacja rywali, od samego początku wyścigowego weekendu. Aktualny mistrz świata na torze COTA, od sześciu sezonów czuje się jak ryba w wodzie, choć w ten weekend nie uniknął wycieczki w teksański żwir, to i tak jego tempo było nieosiągalne dla rywali. Przebłysku geniuszu doznał Andrea Iannone na Suzuki, wygrywając drugi trening wolny, ale spowodowane to było raczej drapaniem się po głowie i szukaniem ustawień w motocyklu Honda, Marca Marqueza, niż rzeczywistym tempem Andrei Iannone zagrażającym obrońcy tytułu.
Wszyscy zawodnicy uwielbiają ten tor, ale dla Marqueza z sezonu na sezon wydają się coraz większym tłem do jego występów w Austin. Gdyby nie reszta zawodników trudno by było nazwać Grand Prix Ameryki wyścigiem, a raczej surową lekcją śmigania po winklach, tor COTA ma największą ilość zakrętów w kalendarzu mistrzostw świata MotoGP. Tam właśnie zawodnicy mają szansę udowodnić jak małe znaczenie ma moc ich motocykli, mocno techniczny tor z wieloma zakrętami oraz zmiennymi poziomami stawia przed zawodnikami nie lada zadanie. I z roku na rok oblewają ten egzamin nawet nie zagrażając śrubowanemu rekordowi, niedoścignionego Marqueza.
Utalentowany posiadający niezwykle wybitną, i widowiskową technikę zawodnik jak Marc Marquez jest idealnym kandydatem na zdobycie zwycięstwa na teksańskim torze w Austin. Nawet w sytuacji, kiedy z jego motocyklem nie jest do końca wszystko w porządku jakby życzył sobie jego właściciel. Marquez nie szuka wymówek, że elektronika nie taka, że opony nie dobrane, że moc za wysoka, oraz nie rozkłada rąk, tylko walczy z maszyną do momentu jak będzie mu posłuszna.
O samym wyścigu nie ma co się rozpisywać, a szkoda bo takie miejsce jak tor COTA zasługuje na pokaz fantastycznej walki na szczycie, a tak kolejny raz spektakl jednego aktora, a raczej komika, który robił sobie żarty z rywali, niejednokrotnie pokazując fantastyczny styl wchodzenia bokami w zakręty lub z lekkością przerzucania motocykla z prawa na lewo.
Realizator telewizyjny z upływem czasu dorzucał swoje trzy grosze do tej satyry, pokazując bezradnych zawodników próbujących przetrwać w siodle. Wciąż pokazując powtórki, pastwiąc się nad tymi, którym w tym siodle nie udało się pozostać.
Szalę goryczy przelał widok pięciokrotnego mistrza świata Hiszpana Jorge Lorenzo jadącego na fabrycznym Ducati jest on jedynym zawodnikiem, który zdobył tytuł mistrzowski w erze Marqueza, jednak na torze COTA, wyprzedzany przez młode strzelby na prywatnych Ducati walczył usilnie o przetrwanie. Dodatkowo organizatorzy przewidując najbliższe cierpienia reszty stawki postanowili skrócić dystans wyścigu do 20 okrążeń.
Więcej zaciętej walki można było zobaczyć po wyścigu patrząc na tabelę kwalifikacji generalnej gdzie na szczyt powrócił Włoch Andrea Dovizioso, który ostatnie dwa wyścigi spędził na modlitwach o punkty niż wywalczeniu je na torze. Marc Marquez w przeciwieństwie do Włocha, odrobił zaległości po mocno skomplikowanej Argentynie mając jeden punkt straty do lidera. Pudło uzupełnił Maverick Viñales, który odnalazł się ku zaskoczeniu chyba jego samego na swojej Yamasze, do lidera traci pięć punktów także walka o tytuł jest niezwykle wyrównana.
Jak bardzo zacięta będzie w kolejnych rundach przekonamy się już podczas europejskiej rundy w Jerez 6 maja 2018 roku.
To kolejny dowód nieprawdo podobnego z resztą sezon zmierza bardziej już w tym kierunku.