autor: Maciej Wojcieszek
To już 20. Grand Prix Niepodległości rozgrywane od 1989 roku na sochaczewskim torze motocrossowym „Podzamcze”. Co roku największym mankamentem imprezy była pogoda – zawsze padało, robiło się ogromne błoto lub padał śnieg. W tym roku, na szczęście, pogoda zrobiła miłego psikusa i wszyscy zawodnicy, jak i kibice mieli doskonałe warunki do jazdy.
Oczywiście, główne podziękowania należą się organizatorom, którzy po raz pierwszy zrobili imprezę bez zmarłego w tym roku pana Władka Dudzińskiego, dzięki któremu wszyscy fani mx w Polsce mogą pożegnać sezon motocrossowy Biegiem Niepodległości. Jeśli chodzi o organizację zawodów, na które przybyła tak liczna grupa widzów, jak i zawodników, to nie powinniśmy czepiać się szczegółów, ponieważ zorganizowanie tak prestiżowych zawodów dla około 200 startujących osób, to nie lada wyzwanie. Organizatorzy spisali się na medal i z pewnością panu Arturowi Wrzesińskiemu (kierownikowi zawodów) należą się zarówno gratulacje, jak i podziękowania za możliwość startu i oglądania zawodów, w których może wystartować każdy. Przygotowanie toru było perfekcyjne: otaśmowanie, kostki do pomiaru czasów, pomoc medyczna, trasa była wyrównana, co dla początkujących zawodników było dużym ułatwieniem, choć i tak koledzy z pomocy medycznej mieli pełne ręce roboty. Tak liczna grupa zawodników została podzielona na siedem klas: quady, mx 65, mx 85, trzy klasy amatorskie o różnym stopniu zawansowania (B, C, D) oraz klasa licencjonowana, której bieg trwał 45 minut plus dwa okrążenia.
W tym roku, niestety, swoją obecnością nie zaszczycił nas Maciej Zdunek – zwycięzca z lat 2004, 2006, 2007. Kontuzja nie pozwoliła mu na walkę o czwarte zwycięstwo w Biegu Niepodległości. Tym razem najwyższe miejsce na podium zajął Arek Mańk, który od samego startu jechał na pierwszej pozycji i nawet na chwilę nikomu nie udało się mu jej odebrać; był klasą samą dla siebie niczym James Stewart w AMA Motocross. Za jego plecami między Łukaszem Lonką, a braćmi Kędzierskimi toczyła się walka o drugą pozycje. Przez ponad połowę wyścigu Lonka miał niedużą przewagę nad młodszym z braci Kędzierskich, aż w końcu ponad 30 minut „terroryzowania” przyniosło skutek i Łukasz Kędzierski wyszedł na drugą pozycję. W takiej kolejności zawodnicy dotarli na metę.