Hektolitry piwa upłynęły od premiery Stunt Days 3 „Uliczna Vendetta”. Nasz naczelny stunt reżyser, Krzysztof Adamski aka Fiodor (szanowany w światku motocyklowym głównie za propagowanie bezpiecznej jazdy w kamizelce), kazał czekać na swą kolejną produkcję prawie dwa lata. Po tak długim czasie, dokładnie 26 kwietnia roku pańskiego 2009, cała stunterska Polska doczekała się premiery eXtremalnie patologicznego filmu o rzucanych po glebie motocyklach i ich właścicielach!
Stan Hipnozy
Premiera, tak jak w przypadku „Ulicznej Vendetty”, odbyła się w toruńskim klubie „Hipnoza”. Liczne grono znajomków zaczęło zbierać się już po godzinie 20.00. Przewidziany na 21.00 pokaz filmu odbył się prawie punktualnie, co moim zdaniem było dużym plusem. Jeszcze trzeźwym okiem mogliśmy obejrzeć nasze freestyle’owe wypociny z sezonu 2007 i 2008. Sama „Hipnoza” w 100% nadawała się do tego typu imprezy. Mimo że horda wandali i rozbójników (m.in.: członkowie WHS, OJ, M3M, K2B) przybyła tłumnie, bez większego problemu można było znaleźć miejsce do integracji przy barze czy stoliku. Sala projekcyjna w trakcie emisji filmu (czyli około 75 min) była zapełniona po brzegi. Mimo dobrego nagłośnienia, setki decybeli nie dały rady zagłuszyć dzikich okrzyków, wyrywających się z gardeł bardziej podnieconych przybyłych…
Prawdziwa historia!
„Tutaj chodzi o siłę, tutaj chodzi o moc…”. Przez wiele długich miesięcy numer Macca Squad „Prawdziwa historia” wybrzmiewał w głośnikach wszystkich maniaków latania na jednym kole w tym kraju. Nawet nie chce zliczać, ile razy odpalałem trailer SD4, czekając na premierę. Prawie dwa lata oczekiwania na ponad godzinną produkcję o tym, jak użytkować swój motocykl w sposób, o jakim jego konstruktorom nawet się nie śniło. Po tych dwóch latach oczekiwania setki osób zebrały się w zatłoczonych pomieszczeniach klubu, by po raz pierwszy światło „dzienne” mogła ujrzeć stunterska „Patologia” na DVD!
Trailer i pierwsze minuty filmu. Już początek filmu sprawił, że po moich plecach przeszły niezłe ciary. Stunt sesja Borsk 2007 i 2008, Stunt Tour do Francji (także 2007, 2008), eXtrememoto i wiele innych ustawek, nielegali, zawodów. Pod to wszystko podłożona napakowana emocjami, dynamiczna muzyka PTP, Macca Squad i innych. I tu, moim zdaniem, należą się duże słowa uznania. Może i nie widziałem zbyt wielu pełnometrażowych produkcji, ale nie pamiętam, aby przy którejkolwiek z nich muzyka tak dobrze zgrywała się ze scenami. Po prostu 100% hardcore w najlepszym wydaniu! Połamane beaty i ostre texty, połączone z tym, co na ekranie, naprawdę do mnie przemówiły. Tego nie usłyszycie na MTV! Daleki jestem tu od słodzenia komukolwiek, ale co do samych scen – dynamika i montaż momentami naprawdę mnie zadziwiały (oczywiście pozytywnie). Wszystko to przeplatane wszelkiego rodzaju patologicznymi gadkami, akcjami i spontanami (łącznie z „błyskiem wieloryba”, tak często prezentowanym przez jednego z członków WHS). Swoje 5minut miał także nasz dobry znajomy (ci, którzy mają wiedzieć, wiedzą o kim mowa), któremu, niestety, nie było dane oglądać produkcji razem z nami.
Wszystko to złożone w jedną całość sprawiło, że 75-minutową produkcję oglądało się bez większego zmęczenia materiału i znudzenia. Przyznam szczerze, że nie wyobrażałem sobie stania ponad godzinę w tym całym tłoku, ale Stunt Days 4 sprawiło, że minęła ona jak przejazd na szybkiej gumie ;). Niestety, ci, którzy nie wiedzieli jeszcze produkcji, muszą uzbroić się w cierpliwość, ponieważ będzie ona dostępna lada tydzień na www.stuntdays.com.
Patologia nie jedno ma imię…
Rzeczą naturalną jest, że szanowani, wykwintni melanżownicy nie mogli tak po prostu opuścić lokalu po projekcji filmu. Byłoby to co najmniej nietaktowne i niemiłe wobec organizatora całego zamieszania. Tak więc po obejrzeniu filmu wszyscy przystąpili do regularnego oblegania baru. Trwało to kilka godzin, w czasie których mury „Hipnozy” mogły zobaczyć patologię w najlepszym wydaniu (tu pozdrowienia dla naszego redakcyjnego kolegi, który, niestety, zasnął z nudów na jednym ze stolików…). Po wypełnieniu planu patologicznego wszyscy mniej lub bardziej grzecznie udali się do pensjonatów bądź też na krótki rekonesans po toruńskich budach z kebabami. Hmm… W zasadzie może i nie taki krótki, skoro do pensjonatu szliśmy 2,5 h zamiast 15 min (ukłon w stronę towarzyszy podróży z WHS,M3M,OJ)…
Następnego dnia, wstając z PRL-owskiego łóżka, rześcy i wyspani wykwintni melanżownicy udali się nad Wisłę, by pożegnać miasto, które na pewno pokochało ich za tę, jakże spokojną noc… Okazuje się, że chłopaki z PTP też lubią przebywać nad czystymi wodami rzeki, wdychając kwitnący rozmaryn. Przybijając piątki, ciężko wzdychając, pożegnaliśmy się z miastem pierników. To spotkanie na pewno na długo pozostanie w naszych głowach… I wątrobach… DZIĘKI FIODOR!!!
Tymczasem już lada dzień…operacja B****!!!