Co naprawdę wydarzyło się podczas drugiej rundy MotoGP w Argentynie? - Motogen.pl

Piątkowe i sobotnie treningi upłynęły pod znakiem badania oraz sprawdzania wpływu warunków pogodowych na stan nawierzchni toru, który w przerwie zimowej został częściowo odnowiony. Każda z ekip powoli, trochę sennie układała plan taktyczny na nadchodzący niedzielny wyścig. Marc Marquez, wspierany przez Daniego Pedrosę, notował najlepsze czasy w kolejnych sesjach, w różnych warunkach, wyrastając na faworyta niedzielnego wyścigowego spotkania w Argentynie.

Wielka potańcówka rozpoczęła się w kwalifikacjach, kiedy to Jack Miller w pięknym stylu pokazał całemu wyścigowemu światu jak się jeździ na slickach po mokrej nawierzchni. Jego koncertowa jazda nie obyła się również bez widowiskowych uślizgów, które ostatecznie doprowadziły go do zdobycia pierwszego pola startowego. Nawet aktualny mistrz świata, Marc Marquez, który w tym samym czasie wyjechał na tor na slickach, dokonując podobnego wyboru co Jackass, zrezygnował po jednym okrążeniu i wrócił na deszczówki. Jack Miller, nie pierwszy raz, wyjaśnił wszystkim znaczenie jego australijskiego rodowodu, pokonując śliski argentyński parkiet w sobotnie popołudnie. Warte zauważenia jest to co powiedział Jackass, pytany o wybór opon. Podsumował, że wpływ na jego decyzję miały wydarzenia z BSB, w którym zawodnicy w podobnych warunkach zdecydowali się jechać w wyścigu. Stwierdził, że jeśli oni mogli, to ja też spróbuję i opłaciło się. Świadczy to również o świadomości, jak ważna jest nauka poprzez podpatrywania od innych, jaką jako zawodnik, a nawet zwykły motocyklista, posiada Jack oraz wielu innych zawodników z wyścigowych paddocków.

Sensacyjne zdobycie Pol Position przez Australijczyka tylko zaostrzyło apetyty na niedzielne danie główne. W niedzielę pogoda przestała całkowicie dopisywać, a ulewny deszcz wisiał na włosku. Pytani o warunki pogodowe zawodnicy, byli w większości zgodni. Twierdzili, że bez znaczenia jest dla nich czy będzie to suchy wyścig czy mokry, ważne żeby warunki były takie same od startu do mety, bez zamieszania, które zazwyczaj panuje w trakcie zmieniających się warunków podczas wyścigu.

W niedzielę przed godziną 20:00 polskiego czasu w końcu nadeszła chwila, aby ustawić swoje motocykle na polach startowych, szykując się do ostatniej rozgrzewki. Wyścig został uznany jako mokry, zawodnicy wyjechali na oponach deszczowych, zrobili okrążenie, aby ustawić się na wywalczonych w kwalifikacjach miejscach, jednak na 10 minut przed startem rozpoczęło się wielkie zamieszanie. Mianowicie cała stawka oczywiście bez wspomnianego Jackassa, zaczęła zjeżdżać do pit-line, aby zmienić opony na slicki.

Spowodowało to bezprecedensową sytuację, w której jak przewiduje regulamin, zawodnik musi do startu wyścigu ruszać z alei serwisowej. Nie przewidziano tylko sytuacji, w której cała stawka minus Jackass, miałaby ruszać z pit-line do wyścigu.

Mogłoby to doprowadzić do niekontrolowanego wyjazdu z alei serwisowej, co w znacznym stopniu mogłoby wpłynąć bezpośrednio na bezpieczeństwo zawodników. Decyzją władz wyścigu, wszyscy zawodnicy zmieniający opony przed startem ruszają pięć rzędów od Jacka Millera, który od samego początku stawiał na slicki.

Kiedy oznaczono pola startowe odpowiednimi numerami należącymi do zawodników, ruszyła procedura startowa, w której doszło do kolejnej zaskakującej sytuacji. Po okrążeniu rozgrzewkowym, Honda Marca Marqueza zgasła, kiedy obrońca tytułu próbował ją odpalić, złamał dwa przepisy, uciekając jednocześnie sędziom (nie zjeżdżając do pit-line oraz jazdy pod prąd na torze).

Po 21 minutach Grand Prix Argentyny ruszyło do tanga z królewską klasą mistrzostw świata. Jackass, po bonusie w formie przewagi pięciu rzędów od reszty stawki, pozycję lidera utrzymał jedynie jedno okrążenie. W 13 zakręcie Dani Pedrosa wylądował na deskach, a Jack Miller po pierwszym kółku, został wyprzedzony przez Marca Marqueza. Mając w pamięci przewinienie  dzikiego jeźdźca Hondy z nr 93, czekaliśmy na kolejną sensację.

Na piątym okrążeniu Marquez dostaje karę przejazdu przez aleję serwisową, na prowadzenie wraca Jack Miller i rozpoczyna się wielkie argentyńskie ściganie. Wśród kandydatów do zwycięstwa pojawia się najszybsza czwórka – jadący na czele stawki na Ducati Jack Miller, zaraz za nim Alex Rins na fabrycznym Suzuki, Johann Zarco na Yamasze oraz Cal Crutchlow na Hondzie, który rok temu stał w Argentynie na trzecim stopniu podium. Cztery różne marki motocykli, z czego trzy to zespoły prywatne, rozpoczęły walkę o argentyńskie trofeum. Za ich plecami, z końca stawki, swój dziki rajd rozpoczął nie kto inny, jak rozjuszony obrońca tytułu – Marc Marquez. Prezentując świetne tempo przez cały weekend, Marquez za cel obrał sobie zwycięstwo za wszelką cenę w tym wyścigu i z pewnością udałoby mu się to, gdyby nie awantury z kilkoma zawodnikami po drodze. 

Na 15 okrążeń do mety dochodzi do pierwszej wyścigowej kontrowersji, między rozjuszoną ,,czerwoną Mrówą”, a Aleixem Espargaro. Między zakrętami 12 a 13 Marc próbował wyprzedzić Aleixa, ale jego zbyt optymistyczne odkręcenie gazu doprowadziło do kontaktu, którego efektem było wybicie z rytmu Espargaro i wypchnięcie z optymalnej linii przejazdu. Manewr Marqueza, został prawie natychmiast zauważony przez sędziów, którzy zadecydowali nałożyć karę na Hiszpana w postaci oddania jednej pozycji. Marquez natychmiast po uzyskaniu informacji o karze oddał pozycję najbliższemu rywalowi. Zaraz potem Marc przystąpił do kolejnego ataku, w którym tak wcisnął się pod łokieć Japończykowi Nakagamiemu, że ten musiał wyprostować motocykl, aby uniknąć kontaktu.

To jakie tempo narzucił Marquez swojej Hondzie, było nieprawdopodobne i widząc wlekących się przed nim rywali nic dziwnego, że puszczały mu nerwy. Oprócz niesamowitej czwórki na czele wyścigu walczącej o zwycięstwo, cała reszta stawki wyglądała jakby pierwszy raz brała udział w szkolnej potańcówce, podpierając ściany sali gimnastycznej zawstydzeni całą sytuacją zastanawiali się czy ktoś poprosi ich do tańca.

Obrońca tytułu raz za razem urywał cenne setne sekundy w rozgrzanym do czerwoności live timingu przy jego startowym numerze 93. Jego tempo można było dobitnie zauważyć, kiedy dojechał do obecnego bezpośredniego rywala Andrei Dovizioso, który zajmował 7 pozycję, i przejechał obok niego bez żadnych oznak walki Włocha, który w Argentynie walczył  ale z własnym motocyklem.

Wyścigowy kocioł z początku stawki z blisko 13 sekundową przewagą nad Viñalesem, Rossim i Dovizioso, sprawiał wrażenie jakbyśmy oglądali dwa różne wyścigi. Spektakularne uślizgi czterech motocykli w towarzystwie dymu pięknie rysowały grube czarne krechy na asfalcie. Na 9 okrążeń do mety, taneczna bitwa prowadzącej czwórki mocno odcisnęła swój stempel na argentyńskim parkiecie Termas de Rio Hondo.

Cały czas dochodziło do zmiany prowadzącego w tym wyścigowym tangu. Rins zaatakował Millera obejmując prowadzenie, ale na kolejnym okrążeniu popełnił błąd spadając na czwartą pozycję. Na kolejnym okrążeniu to Miller popełnił błąd i spadł na czwarte miejsce, na którym został już do końca wyścigu. Kiedy Rins łapał oddech na trzecim miejscu, dwóch wodzirejów, Cal Crutchlow i Johann Zarco, zabrało się do rozstrzygnięcia zawodów na argentyńskiego króla parkietu. Po zaciętym boju do ostatnich centymetrów toru na metę z przewagą jedyne 0,251 sekundy wpadł Cal Crutchlow, który jednocześnie zdobył 750 zwycięskie Grand Prix dla Hondy, wskakując tym samym na fotel lidera w klasyfikacji generalnej. 

Ich fantastyczną walkę przyćmił kolejny incydent wyścigowy z Marcem Marquezem w roli głównej. Tym razem w zakręcie 13, na 4 okrążenia przed końcem wyścigu, spotkały się dwie wielkie osobowości MotoGP. Valentino Rossi i nadciągający zza jego pleców Marc Marquez. Pomijając fakt czy Rossi wiedział czy nie wiedział, że właśnie zaraz napocznie go Mrówa, pozostawił otwarte drzwi, wpisując się w 13 zakręt. Rossi pojechał zbyt szeroko i kiedy próbował zacieśnić zakręt, Marquez był już pod jego łokciem, uderzając go i wylatując razem z nim na zewnętrzną część zakrętu 13. Rossi wylądował na trawie wywracając swoją Yamahę, a Marquez pomachał mu w geście przeprosin i pojechał dalej zdobywając kolejną pozycję. W zasięgu agresywnego Marqueza pozostał jeszcze Viñales, który w chwili, kiedy Mrówa wyleczył Doctora z punktów miał 3,4 sekundową przewagę, którą Marquez zlikwidował w 13 zakręcie na ostatnim okrążeniu wyścigu, przekraczając metę jako piąty. Ostatecznie Marquez za nieodpowiedzialną jazdę, w której uderzył Rossiego, dostał 30 sekundową karę, spadając tym samym na 18 miejsce, przed Rossim, który w efekcie przepychanki uplasował się na 19 pozycji. Obaj nie zdobyli punktów w GP Argentyny.

Jak wyścigowy świat długi i szeroki takie historie, jak incydent między Marquezem i Rossim, na torze dzieją się bez przerwy, a pojedynki tych dwóch wybitnych zawodników urosły już do rangi klasyki MotoGP, więc dziw bierze o co tyle szumu. W trakcie tego wyścigu doszło również do innych incydentów, które przeszły bez większego echa, choćby zderzenie Danilo Petrucciego ze wspomnianym już Aleixem Espargaro, który sam przyznał, że odczuł je bardziej niż to co wydarzyło się między nim, a agresywnym Marquezem.

Szkoda tylko świetnego występu pierwszej czwórki, który pozostał w cieniu wyścigowych przepychanek. Wyścigową sensacją było to, że trzy zespoły z pierwszej czwórki to ekipy z prywatnych zespołów oraz to, że pomimo zamieszania przed startem wszyscy byli na oponach typu slick. W tym fantastycznym składzie znaleźli się zwycięzca Cal Crutchlow na Hondzie z zespołu LCR Honda Castrol, drugi był francuz Johann Zarco na Yamasze z Monster Tech 3, trzeci był Alex Rins tym razem z fabrycznego zespołu Suzuki ECSTAR, a czwarty znakomity w kwalifikacjach Jack Miller z prywatnego zespołu Alma Pramac Racing na motocyklu Ducati. Pocieszeniem jest fakt, że na pewno ten wyścig pozostanie na długo w pamięci wszystkich związanych w jakimś stopniu z tą ekscytującą dyscypliną sportu oraz będzie jeszcze wielokrotnie wspominany przynajmniej do następnej rundy, która już za 9 dni na torze Austin w Stanach Zjednoczonych, gdzie niekwestionowanym dominatorem jak dotąd był dziki Marc Marquez.