Już na samym początku nasuwa się pewna sprzeczność. Żeby startować w enduro, trzeba mieć zarejestrowany motocykl, bo w końcu część trasy może przebiegać po drogach publicznych. Jednak ludziom z Suzuki chyba umknął ten szczegół i zapomnieli dorzucić homologację dla swojego najnowszego dziecka. Po prostu w Polsce nie przewidziano możliwości rejestracji. Nasz testowy egzemplarz wyjątkowo został wyposażony w kit homologacyjny, właśnie na potrzeby testów.
Przy pierwszym kontakcie motocykl sprawia całkiem dobre wrażenie. Wyglądem przypomina crossową RMZ450 z dołożonymi kilkoma bajerami w stylu świateł czy kierunkowskazów. Przy bliższym poznaniu trochę traci, głównie przez wcześniej wspomniany kit – wygląda jakby był sztucznie doklejony. Jest tu za dużo rzeczy, które mogą łatwo ulec zniszczeniu podczas jazdy terenowej. A klakson przymocowany do lagi to już mistrzostwo świata. …sylwetka RMX-a budzi crossowe skojarzenia. Jest wąska i smukła, z szerokimi podnóżkami i wygodną kierownicą Renthal…
Przy pierwszej próbie odpalenia wyszedłem na głupka, bo mimo namiętnego wciskania magicznego guzika, nic się nie działo. Otóż okazało się, że trzeba mieć wciśnięte sprzęgło, bo inaczej rozrusznik nie wykaże chęci współpracy. A jak już wykaże, to zaskakująco słabo, jakby był za mały do tego motocykla. Dobrze, że nie zrezygnowano z kopniaka.
Sylwetka RMX-a budzi crossowe skojarzenia. Jest wąska i smukła, z szerokimi podnóżkami i wygodną kierownicą Renthal. Zza kierownicy bardzo przypomina swój pierwowzór – RMZ450. Jednak po odpaleniu następuje pierwsze rozczarowanie. Brzmi bardziej jak Smart po tuningu niż wyczynowe enduro. Wydech ma średnicę wewnętrzną zbliżoną do małego palca i jest przerażająco wytłumiony. A to nie zapowiada dobrych osiągów.
Test odbył się na poligonie wojskowym – ogromne połacie terenu z piachem po kolana i dziurami wyjeżdżonymi przez innych amatorów offroadu. Niestety, moje obawy co do silnika się potwierdziły. Wedle zapewnień Suzuki, to ta sama jednostka napędowa, co w RMZ450. Zapewne, jak mówią, tak jest. Jednak tutaj została dosłownie wykastrowana. Dolne obroty są słabe, środkowe żenujące, tylko górne jeszcze próbują ratować sytuację, choć z marnym skutkiem. Z tego co mi wiadomo, silnik jest blokowany w co najmniej trzech miejscach, więc żeby go odblokować, trzeba będzie poświęcić na to trochę czasu. Na koniec dnia miałem okazję przejechać się jeszcze YZ250F. Uwierzcie lub nie, była mocniejsza w każdym zakresie obrotów niż testowany RMX. Jednostka napędowa Suzuki jest zdecydowanie najsłabszym ogniwem, psującym cały wizerunek teoretycznie wyczynowego motocykla.
Natomiast prowadzenie stoi po drugiej stronie barykady. Jeśli chodzi o geometrię, łatwość wchodzenia w zakręty czy ogólną poręczność, RMX jest świetny. Prowadzi się lekko, bez problemów jedzie tam, gdzie kierowca mu wskaże. Skręcanie sprawia tak wielką frajdę, że aż nie chce się jechać na wprost, bo to zbyt nudne. Katalogowa waga wynosi trochę ponad 123 kg, co wcale nie jest jakimś super wynikiem, jednak podczas jazdy zupełnie jej nie czuć. Hamulce Nissina też zasługują na pochwałę. Zarówno przedni, jak i tylny spowalniacz jest w sam raz. Wystarczająco ostry i jednocześnie łatwo dozowalny. Lekki problem pojawia się dopiero, gdy na sporej prędkości wpadamy w dziury. Motocykl jest dość wąski w talii, jednak nie wiedzieć czemu nie trzymało mi się go wygodnie kolanami. Niby wszystko w porządku, ale nie przychodziło to tak naturalnie, jak w niedawno testowanym KX250F. Zawieszenie marki Showa jest zestrojone miękko. Jak na te warunki zdecydowanie za bardzo. Próby regulacji zakończyły się połowicznym sukcesem. Przedni widelec można było jeszcze dość dobrze dostroić, choć przydałaby mu się już wymiana oleju. Jednak tylny amortyzator był wciąż zbyt miękki, by można było bezpiecznie atakować dziury na czwartym czy piątym biegu. Skrzynia jest wyposażona w pięć przełożeń, nieco wydłużonych w porównaniu z RMZ. Jak jeszcze pierwsze cztery biegi były dość dobrze ze sobą dograne, tak piątka sprawiała wrażenie nadbiegu. A to mi niezbyt odpowiadało. Poza tym w ciągu całego dnia dwa razy wskoczył mi międzybieg. A taka sytuacja absolutnie nie powinna mieć miejsca. …RMX450Z rewelacyjnie się prowadzi, ma dobre hamulce i sprzęgło. Jednak wykastrowany silnik, zbyt miękkie zawieszenie i żenujący zasięg psują cały efekt…
Niemniej jednak łatwość jazdy po zakrętach ułagodziła te wszystkie niedociągnięcia. Jeździłem z uśmiechem na ustach aż do pojawienia się 58. kilometra na liczniku. Motocykl był zatankowany do pełna. Przed przyjazdem na poligon spokojnie przejechał jakieś 25 km po asfalcie i szutrowych drogach. A po kolejnych 33 kilometrach w warunkach poligonowych skończyło się paliwo. To już uznałem za niewybaczalną pomyłkę inżynierską. Owszem, wiedziałem, że zbiornik paliwa w prostej linii pochodzi z crossowego modelu RMZ450 i ma tylko 6 litrów pojemności. Jednak nie sądziłem, że zasięg będzie tak przerażająco krótki! W końcu zastosowano tutaj wtrysk paliwa! Biorąc pod uwagę fakt, że trasy rajdów enduro czasami osiągają długość nawet stu i więcej kilometrów, do podręcznego camelbaga powinniśmy lać paliwo, nie wodę, gdyż nie przejedziemy nawet jednego okrążenia bez tankowania.
Na koniec dnia uświadomiłem sobie jeszcze kilka spraw. Seryjnie zakładane manetki są twarde. Po kilku godzinach jeżdżenia cieszyłem się, że moje dłonie nie zostały przyozdobione nowymi pęcherzami, choć było blisko. Kilka kilometrów asfaltowej dojazdówki odbiło się na stanie mojego „siedzenia” . Kanapa jest strasznie niewygodna, nawet jak na wyczynowe enduro. Podejrzewam, że po przejechaniu dwudniowego rajdu nie mógłbym usiąść przez następny tydzień. Tablica rejestracyjna razem z długą podkładką sprawiają, że tylny błotnik lubi się luzować. Podczas testu zgubiłem jedną śrubkę. A efekt tego był taki, że na wybojach tablica rejestracyjna spotkała się z oponą i została brutalnie powyginana. Dostęp do filtra powietrza jest łatwy, nie potrzeba żadnych narzędzi. Jednak miejsca w puszce jest bardzo mało i szczerze powiedziawszy nie wiem, skąd bierze się tam powietrze. W końcu czterosuwowa 450 potrzebuje sporo tlenu do oddychania, a puszka filtra jest prawie w 100% zabudowana.
Podsumowując, uważam, że Suzuki RMX450Z jest nielogicznym średniakiem. Rewelacyjnie się prowadzi, ma dobre hamulce i sprzęgło. Jednak wykastrowany silnik, zbyt miękkie zawieszenie i żenujący zasięg psują cały efekt. Myślę, że przy odrobinie pracy i dodatkowych środków pieniężnych można z niego zrobić dobry motocykl rajdowy. Nazwałem go nielogicznym dlatego, że tym wyczynowym, choć mocno stłumionym enduro nie będzie można startować w zawodach, czyli w środowisku, do którego teoretycznie ten motocykl został stworzony. No właśnie, teoretycznie. Inżynierowie Suzuki skonstruowali sprzęt, który bardziej zadowoli amatora niż zawodnika. Oddawanie mocy jest tu jest gładkie jak aksamit. Dzięki temu nie wzbudza u niedoświadczonego jeźdźca przerażenia jak większość wyczynowych 450. W połączeniu z rewelacyjnym prowadzeniem ten motocykl wywołuje uczucie pewności. Wiesz, że nad nim zapanujesz, że masz pełną kontrolę. A to pozwala cieszyć się z każdej chwili spędzonej na bezdrożach.
Zostaw odpowiedź