Od lat podróżuję do pracy przez dużą aglomerację (w moim przypadku warszawską). Wiele razy licytowałem się ze znajomymi, ile czasu jedziemy do pracy. Moim rekordem był powrót zimową porą, kiedy po śniegu, przez zaspy, podczas gwałtownych opadów śniegu motocyklem z dolnego Mokotowa na Bemowo udało się dotrzeć w nieco ponad pół godziny (około 15 min dłużej niż podczas „suchego” przejazdu). Koledze jadącemu samochodem ta podróż zajęła… niemal trzy godziny, czyli sześć razy dłużej. Ale kiedy pogoda jest znośna, te różnice nie wyglądają już tak spektakularnie.
Szacuję, że w 90% przypadków swoich dojazdów do pracy używam jednośladu z silnikiem. Ale nieobce jest mi także używanie innych środków lokomocji – roweru, samochodu, a także komunikacji miejskiej.
Wspólnie z firmą Castrol postanowiliśmy przeprowadzić dłuższy eksperyment trwający cztery tygodnie i sprawdzić realny czas i koszty dojazdów różnymi środkami lokomocji. Uwzględnimy czas poświęcony na samą jazdę, ale też czas potrzebny na ubranie w ciuchy motocyklowe podczas gorszej pogody (np. kombinezon przeciwdeszczowy). Także późniejsze odwijanie się w pracy z tego motocyklowego kokonu, warunki, jakich potrzebujemy, aby zrobić to w miarę komfortowo i bez pogardliwych spojrzeń kolegów. Postaramy się wskazać niedogodności, jak stanie w korku samochodem i czas poświęcony na poszukiwanie miejsca do parkowania.
A jakie są wasze doświadczenia? Co sprawdza się najlepiej w waszym przypadku? Czekamy na wasze komentarze.