Jest takie powiedzenie: “gość w dom, żona w ciąży” i pasuje ono jak ulał do obecnej sytuacji Harleya-Davidsona. Nie dość, że firma boryka się ze stale spadającą sprzedażą i groźnymi pomrukami związków zawodowych, to jeszcze w jej rodzinnym mieście ktoś jej włazi w szkodę. Nie byle ktoś, tylko notujący w ostatnich latach rekordowe wyniki Royal Enfield.
Indyjska firma płynie na fali nostalgii i nie może się opędzić od zamówień na swoje żywe skamieliny. Wejście na rynek amerykański wymyśliła sobie z pompą i sporą dawką bezczelności. Swoja główną siedzibę w ojczyźnie hamburgerów otwiera właśnie w Milwaukee. Spośród tysięcy dostępnych miast tej wielkości, właśnie tam! Równie dobrze ruch Hare Kriszna mógłby się u nas zainstalować w Częstochowie…
Dodatkowej pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że szefem sprzedaży Enfieldów w USA został Rod Copes, który wcześniej robił to samo w Azji… dla Harleya. Plany Hindusów są bardzo ambitne: w ciągu najbliższego roku mają zamiar stworzyć sieć 60 punktów dealerskich w całych Stanach. Nie dorównają raczej legendzie Krzyczącego Orła, chociaż mało kto wie, że Royal Enfield zaczął produkcję motocykli w Wielkiej Brytanii już w 1901 roku, dwa lata przed Amerykanami. Jedno jest jednak pewne – okres absolutnej dominacji Harleya na rodzimym podwórku dobiega końca.
Więcej o motocyklach Royal Enfield