Ratownik, jadący do wypadku motocyklem na sygnałach, został ukarany mandatem przez krakowską policję.
Krakowską grupę ratowniczą R2 zna i kojarzy bardzo wielu ludzi. Istnieją już od trzech lat, pomagając w ramach wolontariatu w zabezpieczaniu imprez masowych, patrolują Rynek i Stare Miasto, pomagają poszkodowanym w wypadkach, do których mogą dotrzeć szybciej niż karetka. Grupa korzysta z dwóch motocykli ratowniczych i czterech rowerów.
W zeszły piątek jeden z motocykli BMW R1150RT, należący do R2, został wezwany do wypadku. Wyjechało do niego dwóch ratowników. Gdy pozostało im do pokonania ostatnie skrzyżowanie – to, na którym był wypadek – sami stali się ofiarami kolejnej kolizji. Dojeżdżając do skrzyżowania, motocykl miał włączone zarówno światła, jak i sygnały dźwiękowe. Mimo czerwonego światła, jako pojazd uprzywilejowany przejechał przez przejście dla pieszych, ale zatrzymał się przed ulicą, z którą krzyżowała się jego droga. Wtedy właśnie w przednie koło ratowniczego motocykla uderzył samochód. Motocykl uległ uszkodzeniom, na szczęście, ratownikowi nic poważnego się nie stało. Kierowca samochodu zbiegł z miejsca zdarzenia, a kiedy udało się go w końcu zatrzymać, wydmuchał 1,3 promila alkoholu. Zatrzymano mu prawo jazdy i toczy się w jego sprawie postępowanie o spowodowanie wypadku i jazdy po pijanemu. Policja zamierza także powołać biegłych od rekonstrukcji wypadków, którzy mają zdecydować kto podczas tej kolizji bezsprzecznie zawinił.
Nie jest to bowiem tak oczywiste, jak mogłoby się laikowi wydawać. Niestety, ratownik, którego potrącił pijany kierowca, został jeszcze na miejscu zdarzenia ukarany 500-złotowym mandatem i sześcioma punktami karnymi. Stróże prawa podparli swoją decyzję tym, że pojazd uprzywilejowany poruszający się na sygnałach świetlnych i dźwiękowych powinien zachować szczególną ostrożność i nie stwarzać zagrożenia dla innych użytkowników drogi. Nie ma nic do rzeczy fakt, że kierowcą pojazdu ratowniczego nie kieruje adrenalina, lecz chęć pomocy, w której czas reakcji liczy się najbardziej. Nie ma tu także znaczenia fakt drugi – inny kierowca będący pod wpływem alkoholu. – 'To oczywiste, że nawet jadąc na wezwanie i do wypadku, trzeba szanować prawo i przepisy ruchu drogowego’ – mówi o zdarzeniu dr Mikołaj Spodaryk, wiceprezes stowarzyszenia R2. – 'Ale z drugiej strony ratownicy jechali wezwani do wypadku, gdzie czas decyduje o powodzeniu akcji, a nie na zakupy czy lody, bo było gorąco. Nasi chłopcy pracują z narażeniem życia, a plagą i nieszczęściem polskich dróg są pijani kierowcy. Oczywiście, każdy ma prawo nie widzieć świateł koguta ani nie słyszeć sygnały syreny. Ale gdyby ten człowiek był trzeźwy, pewnie by usłyszał, a tak uniemożliwił dotarcie z pomocą ofiarom wypadku na wiadukcie’. Teraz ratowniczy motocykl musi przejść gruntowny remont, którego koszt wyceniono na ok. 9000 zł. To prawdziwy cios dla grupy R2, której członkowie pracują bez wynagrodzenia i nie mają środków, by pokryć koszta naprawy.
Ratownik, jako że przyjął mandat na miejscu, ma teraz możliwość odwołania się od niego w ciągu 7 dni, a jeśli sąd uzna jego rację, może wystąpić o anulowanie. Z drugiej strony nasuwa nam się kwestia innego wydarzenia, który Wam niedawno opisywaliśmy – dotyczącego wypadku radiowozu i motocyklisty. Czy i w tym przypadku pojazdu uprzywilejowanego nie obowiązywały takie same zasady dotyczące szczególnej ostrożności?