Wczorajszy odcinek poprowadził kierowców startujących w Dakarze w samo serce Atacamy. Zdradliwa pustynia powitała zawodników przede wszystkim piaszczystymi terenami oraz wydmami. Był to kolejny etap, na którym łatwo było się zgubić i zjechać ze szlaku.
Trasa wiodąca do Copiapo była identyczna dla samochodów, motocykli i quadów. Kierowcy jednośladów i czterokołowców musieli zwrócić więc baczną uwagę na wyprzedzających ich zawodników w ciężarówkach.
Bardzo dobrze radzi sobie nasz jedyny przedstawiciel w stawce quadów, Łukasz Łaskawiec, który został wczoraj ostatecznie sklasyfikowany na trzecim miejscu. Początkowo wydawało się, że „Łoker” powtórzy przedwczorajszy sukces i będzie drugi. Jednak po ponownym podliczeniu czasu Josefa Machacka, który ma problemy z GPS-em i jego nieprawidłowymi wskazaniami, spadł o jedno oczko.
„Odcinek miał 260 km dojazdówki, która była dla mnie wyjątkowo ciężka. Nie mogłem spać w nocy co spowodowało, że nie dość, że byłem niewyspany to jeszcze strasznie przemarzłem wyjeżdżając o 5:33. Sam OS miał 508 km. Okazał się on strasznie wyczerpujący, ale zająłem 3 miejsce. Pierwszy był Patronelli, a drugi Machacek.
Dziś pierwszy raz na odcinku wyprzedzały nas ciężarówki. To był szok. Zjeżdżałem z wydmy, miałem jakieś 60 km/h na liczniku, a Kamaz przeleciał koło mnie jak jakaś strzała. Później, pod koniec odcinka, trasa poprowadzona została znowu po wydmach. Jak zobaczyłem jak jadą chłopaki z czeskiego temu Tatra byłem co najmniej zaskoczony. Właściwie to bałem się patrzeć na to jak oni jadą. W generalce awansowałem na 6 miejsce. Po tym etapie nie mam już na nic siły. Kolejny odcinek też zaplanowano na wydmach. Trochę się tego boję.
Tak z ciekawostek to biwak jest w miejscu gdzie wyciągano górników z kopalni, w której siedzieli pod ziemią prawie 3 miesiące. Jeszcze stoi tutaj rura, która posłużyła w akcji ratunkowej”.
Pierwszy na VII etapie wśród quadowców był Alejandro Patronelli, który odrabiał starty z VI odcinka Dakaru 2011. Zawodnik nadal prowadzi w klasyfikacji generalnej przed Halpernem. Na razie nie wiadomo, co dzieje się z Tomasem Maffei, który był liderem w klasyfikacji generalnej. Wygląda na to, że zawodnik nie dojechał do mety VII etapu.
Motocykliści z Orlen Teamu nadal jadą dobrym tempem. Dzisiejszy odcinek był wyjątkowo ciężki dla Marka Dąbrowskiego. Właśnie tam kilka lat temu zawodnik zaliczył bardzo poważny upadek i uszkodził sobie bark. Mimo tych nieprzyjemnych wspomnień i problemów nawigacyjnych na trasie kierowca dojechał na 24 miejscu, a w generalce jest szesnasty.
„Znam chyba wszystkich lekarzy w tym mieście. To jest pustynia, z którą wiążą się moje najgorsze przygody życiowe. Dzisiaj nie było łatwo. Pojechałem po śladach, zamiast ufać bezgranicznie książce drogowej. Kiedy zorientowałem się, że błądzę, nie zawróciłem tylko chciałem skrócić trasę przez góry. Oczywiście przepaść, która była na trasie ograniczyła mój zapał. Śmiesznie, bo jest grupa zawodników, którzy ślepo za mną jadą już od kilku etapów, chyba bardziej ufają mnie, niż sobie. Kiedy błądzę nie wyprzedzają, tylko czekają na moja decyzję. To miłe, gdyż oznacza, że mam jakąś markę w zakresie nawigowania”.
Jacek Czachor nieco przyspieszył i udało mu się przejechać linię mety na siedemnastej pozycji. Kapitan Orlen Teamu również nie uniknął błędów i zgubił szlak.
„Miałem kilka pomyłek nawigacyjnych. Raz nieudało mi się podjechać pod wydmę. Byłem zdziwiony. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, że jadę mniejszym motocyklem zacząłem inaczej atakować wzniesienia. Oceniałem ich kąt nachylenia i wybierałem optymalną trasę. Większość etapu jechałem sam bądź w kurzu. Udało się dojechać do mety. Wszystko jest dobrze. Jeszcze jutrzejszy etap i czeka mnie kolejna wymiana silnika”.
Tym razem na mecie pierwszy pojawił się Marc Coma, który zgarnął w ten sposób swoje trzecie etapowe zwycięstwo. Drugi był Cyril Despres. Na trzeciej pozycji uplasował się, startujący wczoraj jako pierwszy na odcinek, Francisko Lopez Contardo. Ten etap okazał się ostatnim dla Paolo Goncalvesa. Zawodnik wywrócił się i złamał obojczyk. Kontuzja nie pozwala dosiadającemu BMW motocykliście kontynuować zmagań.
Gorszy etap zaliczył dzisiaj Krzysztof Hołowczyc. Powodem była awaria w jego samochodzie, której naprawienie zabrało zespołowi wiele czasu. Na mecie „Hołek” pojawił się jedenasty, a w klasyfikacji generalnej spadł na szóstą pozycję, za Millerem.
„Zaczęliśmy bardzo szybko. Na pierwszych 100 kilometrach zrobiliśmy dobry wynik, byliśmy cały czas za Stephanem Peterhanselem. Nagle zorientowaliśmy się, że nie mamy ładowania. Spokojnie stanęliśmy żeby zobaczyć, czy nie spadł pasek. Pasek był jednak na miejscu. Wtedy wiedzieliśmy, że spalił się alternator. Musieliśmy podjąć decyzję, czy czekać na samochód serwisowy T4, czy działać samemu. Dogonił nas Dos Santos, który jedzie w zespole X-raid i nas ubezpiecza. Wymyśliłem, że możemy podmieniać akumulatory, które będą się ładowały rotacyjnie w sprawnym aucie. On jednak odmówił pomocy i pojechał dalej. Zacząłem rozbierać instalację sam, zobaczyłem, że jest urwany główny kabel doprowadzający prąd z alternatora. Bardzo trudno było go ponownie połączyć, gdyż normalnie stosuje się specjalną końcówkę. Rozplotłem ten kabel, połamałem plastik wkoło niego, zaplotłem z powrotem i owinąłem taśmą. Cała operacja zajęła ponad godzinę i wymagała niezwykłej precyzji. Byłem przekonany, że ta konstrukcja długo nie wytrzyma, jednak się udało. Zacząłem wyprzedzać wszystkie ciężarówki i pozostałych zawodników, którzy minęli nas podczas naprawy. W kurzu uderzyłem w kamień tak silnie, że aż pękła felga i urwałem przewód hamulcowy. Na szczęście mieliśmy zapasowy. Pomógł nam go wymienić Stephan Schott. Jesteśmy na mecie, mamy stratę, ale cały czas walczymy” – opowiadał na mecie Krzysztof Hołowczyc.
Dzisiaj na zawodników czeka kolejny piaszczysty etap, którego trasę wyznaczono w okolicach miasta Copiapo. OS będzie miał 235 km, a dojazdówka 35 km. Organizatorzy zapowiadają, że na szlaku znajduje się wiele niebezpiecznych miejsc z kopnymi wydmami i uskokami.
Motocykliści wystartują dzisiaj w nietypowy sposób. Będzie to bowiem start równoległy. Czołówka kierowców na trasę wyjedzie nie tak, jak do tej pory – pojedynczo, ale w dziesięcioosobowych grupach.