Kiedyś pracowałem przy imprezie motocyklowej na warszawskim Bemowie. Nazywała się, o ile pamiętam, Extrememoto i była konkursem jazdy ekstremalnej. Słuchanie przez kilka godzin motocykli stuntowych jadących na odcinie spowodowało, że kiedy położyłem się wieczorem spać, miałem wrażenie,że każdy przejeżdżający pojazd za oknem jedzie na pełnym gazie.
W końcu doskoczyłem do okna wściekły a okazało się, że to tylko normalnie jadący, autobus miejski. Nie wiem, czy miałem chwilowe uszkodzenie słuchu (o ile takie w ogóle istnieje), czy na poziomie podświadomości mój mózg każdy dźwięk o określonej częstotliwości przyporządkowywał, jako dźwięk motocyklowej, rzędowej czwórki bez tłumika pracującej na maksa. Do czego zmierzam; w sieci natknęliśmy się na film porównujący odgłosy dwóch klas w TT IOM. Pierwsza, to TT Zero, czyli pojazdy elektryczne. Druga, to spalinowe, litrowe Superbike’i.
I teraz powstaje pytanie: czy dźwięk elektryka naprawdę jest aż tak fatalny? Po spędzeniu kilku godzin w tym hałasie, po jakimś czasie TT Zero może wydać się wybawieniem. Do tego dawno już wyrosłem z tematu jazdy na wypatroszonych, najtańszych tłumikach: nie zależy mi, żeby zwracać na siebie uwagę otoczenia czy płci przeciwnej, a znacznie bardziej na komforcie akustycznym. W związku z tym, gdyby ktoś mnie spytał, czy fajniejszy dźwięk generują elektryki czy spalinowce, odpowiedziałbym, że motocykle spalinowe mają bardziej agresywny dźwięk. Elektryki są dużo bardziej komfortowe i przyjazne akustycznie.
Oczywiście wszystko jest kwestią priorytetów: mając płaczące dziecko i rodzinę, motocykl ma mi zapewniać odskocznię. Być azylem. Kiedy jestem singlem, budującym swoją pozycję w „motocyklowym stadzie” chyba postawiłbym na jak najgłośniejszy tłumik (oczywiście ryzykując stratę dowodu).
A wy, co o tym myślicie? Czy dźwięk w motocyklu naprawdę jest taki ważny?