Z czterokołowcami mam niewiele wspólnego, a i off-road nie jest moją najmocniejszą stroną, ba, przyznam nawet, że totalna “noga” ze mnie w tej dziedzinie. Jednak nie odmówiłem udziału w quadowej przeprawie i bardzo dobrze – było warto!
Ośrodek niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego opanowany przez czterokółki – nie tylko wielkie i ciężkie przeprawowe maszyny, ale także zwinne sportowe quady. Zaraz po przebrnięciu przez tłumek jeźdźców, dotarłem do recepcji, gdzie wpisałem się na listę uczestników i otrzymałem wstępne instrukcje, wraz z numerem startowym, kartą drogową i tzw. Road Bookiem. OK, fajnie, ale ja PIERWSZY raz na oczy widziałem taką rzecz! Kartki pokrywały tabele wypełnione przedziwnymi rysunkami, mnóstwem cyferek i opisów. Serio, nie wiedziałem, czym to się je… No, oprócz numeru startowego i superowej plakietki MEDIA.
Na zewnątrz odprawa z obsługą rajdu, ludźmi doświadczonymi w swojej robocie. Czysto i klarownie przekazali wszelkie informacje dotyczące wręczonych uczestnikom papierzysk. Hm… „Nie taki diabeł straszny”. Poza tym, wraz z innymi przedstawicielami mediów postanowiliśmy stworzyć mini-zespół złożony z trzech quadów. I tak dosiadając dwóch King Quad’ów, oraz Sport Quada, Media Team wyruszył w drogę.
Road Book to jednak przydatna rzecz – wskazuje gdzie, jak i kiedy skręcić, wyznacza miejsca prób terenowych, etc. Najpierw toczyliśmy się niezbyt szybko, poznając nasze nowe zabawki. Piotrek “Pejser” Surowiec z WMC szalał chwilami na zakrętach, wzbijając chmury piachu, prowadząc grupę. Niedługo po wyjeździe pierwsza próba terenowa, najpierw „stromu”, ostry zjazd z piaszczystej skarpy, a zaraz później przejazd przez bramki ustawione na wertepach. Jednak to było tylko preludium. Kolejne kilka kilometrów po polnych drogach i znów przystanek, tym razem kolejka – wielu chętnych do lotu na spadochronie ciągniętym przez… quada. Odstaliśmy swoje, Pejser poleciał i już po chwili wpadliśmy do lasu – nareszcie pojawiło się chociaż trochę błota, bo wbrew wcześniejszym zapowiedziom??!!, do tej chwili nawet nie było szans, aby się ubrudzić…
Po drodze cały czas mijaliśmy się z innymi uczestnikami imprezy, ponieważ trasa jest dosyć kręta i niejednokrotnie się zapętla. Przy okazji, na karcie drogowej zbieramy wpisy z punktami, jak i musimy rysować – w odpowiednich miejscach trzeba umieścić znalezione na drzewach rysunki. Przyznaję szczerze, że ekipa miała mały ubaw, jak rysowałem coś pomiędzy króliczkiem, a misiem w sukience…
Ogólnie duże brawa należą się organizatorom za techniczne przygotowanie trasy, jak i za jej wybór. Okolice zalewu, lasy, czy takie smaczki, jak przejazd przez ponad trzystumetrowy bunkier…
To wszystko jednak było tylko wstępem do ostatniego OS, gdzie organizatorzy przygotowali kilka prób sprawnościowych. Oznaczało to, że należy się wykazać dobrym opanowaniem sprzętu przy przejazdach przez błotno – wodniste, lub gęsto zadrzewione tory. Nie wszystkim udało się to dobrze, osobiście w pięknym stylu przejechałem po nierównościach pomiędzy pachołkami, aby za chwilę zatopić mój pojazd po samo siedzenie. O dziwo, monstrualny King Quad zniósł to bez najmniejszego problemu i sprzeciwu. Jednak aby wydostać się z wody, potrzebna była pomoc z zewnątrz. Przesympatyczni ludzie z obsługi imprezy użyczyli mi liny, po czym uwiązany do potężnego terenowego auta, zostałem wyciągnięty z topieli. Jak się po chwili okazało, nie byłem jedynym, który miał podobne problemy. Resztę prób odpuściłem sobie, wolałem posmakować grochówki serwowanej z krypy pick-up’a. Następną niespodzianką były problemy z odnalezieniem dalszej części trasy. Mimo znakomicie przygotowanych Road Booków, nie mogliśmy trafić na właściwą drogę. Czas płynął, a grupa ok. 10 quadów kręciła się w kółko, obrzucając się nawzajem piachem i błotem. Wszyscy byli trochę zrezygnowani, ale, co najważniejsze, humory dopisywały i całą sprawę komentowano ze śmiechem. Wreszcie zlitowali się nad nami opiekunowie i jeden z nich wskazał nam drogę przez wąską, leśną dróżkę. Niesamowite wrażenie – obserwować potężne auto, które nie powinno się zmieścić pomiędzy drzewami, a znakomicie dawało sobie radę! Kierowca nawet nie zwrócił większej uwagi na zalegające na trasie zwalone drzewo, przejeżdżając przez nie, jak przez niewysoki krawężnik. Kiedy udało nam się dojechać do znajomych terenów, poszło już z górki. Zafundowaliśmy sobie szybki przelot polną drogą, zwracając uwagę jedynie na oznaczone na planie trasy punkty orientacyjne. Kilkanaście kilometrów szybkiej jazdy, przerywanej przejazdami przez wodę, błoto, oraz piachy i cała grupa dotarła do mety rajdu. Ludzie zmęczeni, ale szczęśliwi, wszyscy cali, sprzęty też nie porozbijane, jedynymi usterkami okazały się przebite na leśnych traktach opony, co jednak nie zatrzymało wszędołazów. Kiedy maszyny odstawiono na parking na zasłużony odpoczynek, uczestnicy mieli okazję obejrzeć film z wyprawy, a następnego dnia podszkolić się m.in. w udzielaniu pierwszej pomocy, czy szlifować na strzelnicy iście snajperskie umiejętności z użyciem wiatrówek.
Wiem na 100%, że jeśli tylko będę miał ponowną szansę na wzięcie udziału w takiej imprezie, jak Suzuki Quad Adventure, to bez wahania spakuję się i pognam na miejsce spotkania. Tu naprawdę można poczuć klimat zdrowej rywalizacji, ale przede wszystkim znakomicie się zabawić i poznać nowych, świetnych ludzi jak i spotkać znajomych. Chylę czoła przed organizatorami, którzy w skromnych warunkach polskiego rynku motocykli i quadów organizują takie spotkania. To zachęta dla użytkowników pojazdów Suzuki, aby nie rozstawać się z marką, a dla potencjalnych i niezdecydowanych klientów świetny wabik. Pomyślano też o zaproszeniu VIP’a, którym była snowboardzistka Jagna Marczułajtis, Ambasador motocykli i czterokołowców Suzuki. Teraz czekam z utęsknieniem na najbliższy weekend majowy i Dni Suzuki na Torze Poznań – nowe GSXR 600 i 750 nadchodzą!