Tym razem Suzuki zawiozło nas w trasę Warszawa-Opoczno-Radom-Pionki-Kozienice-Dęblin-Ułęż-Warszawa. Podczas pakowania okazało się, że producent zapomniał o chociażby najmniejszych miejscach na mocowanie bagażu. Siatka – pająk musiała się więc trzymać… wszystkiego co choć trochę wystawało. Wyjazd w dłuższe trasy bez systemu kufrów będzie zatem wymagał nieco inwencji twórczej, mile widziane trytytki i power tape.
Jednym w ważniejszych przystanków było lotnisko w Nowodworze, które zostało przekształcone w tor wyścigowy, gdzie regularnie odbywają się treningi dla motocyklistów. Jak to bywa z obiektami przystosowanymi, a nie od początku pomyślanymi jako tor, specyfika jazdy jest nieco inna niż na torze Poznań, czy też na torach kartingowych w Radomiu i Lublinie. Tor Nowodwór sprzyja rozwijaniu dużych prędkości, po których następują wolne sekcje zakrętów. Dzięki temu w bezpiecznych warunkach mogliśmy sprawdzić, że Gladius bez większych problemów rozpędza się do 225 km/h. Po osiągnięciu tej prędkości musieliśmy hamować przed zakrętem, ale czuć było, że to już i tak kres możliwości tego motocykla.
Niestety Nowodwór posiada nawierzchnię daleką od idealnej. Typowych dziur na szczęście nie ma, ale liczne pofalowania asfaltu dały możliwość doprowadzenia zawieszenia do granic możliwości. Na szczęście przód posiada regulację napięcia wstępnego sprężyny, co poprawiło sytuację na mocnych dohamowaniach. Tył również prosił się o podciągnięcie o dwa poziomy wyżej. Problem w tym, że regulacja jest bardzo trudno dostępna i po kilku próbach odpuściliśmy sobie.
Generalnie potwierdziło się to, co rzucało się w oczy podczas drogowej eksploatacji. Gladius jest ultra poręczny i bez sprzeciwu poddaje się woli kierowcy. Stalowa rama, która określana była jako krok wstecz względem aluminiowej z SV650 w żadnym stopniu nie przeszkadza.
SFV można więc śmiało zabrać na tor i czerpać frajdę z jazdy. To, że można udowadnia chociażby Gladius Cup, który odbywa się na również w tym roku na torach Misano, Vallelunga czy Mugello. Tym bardziej, że po zakończonym Hornet Cup brakuje markowej klasy dla początkujących. Pomarzyć zawsze można 🙂
Pozostałe wpisy podczas długiego dystansu na Suzuki Gladius:
Zostaw odpowiedź