Smog to palący problem większości włoskich miast. Niestety, władze miejskie pozostawiono z nim samym sobie, więc każdy radzi sobie jak może.
Od kiedy władze kraju bardziej przejmują się aferami Silvio Berlusconiego i jego kolejnych kochanek, problem ochrony środowiska i norm spalania spadł na władze lokalne. Te zmuszone są do płacenia kar, liczących się w setkach tysięcy euro, nakładanych przez Unię Europejską za łamanie dyrektyw regulujących normy emisji spalin i wszelkich niebezpiecznych substancji w powietrzu. Większość miast włoskich już dawno przekroczyła owe normy i niebo nad nimi pokryte jest grubą warstwą smogu. Niektóre miasta i miasteczka radzą sobie z problemem, zakazując poruszania się w ich obrębie samochodami i motocyklami przez 4–10 godzin w każdą niedzielę. Z kolei władze prowincji Mediolanu, jednego z obszarów miejskich o największym zagęszczeniu ludności i pojazdów w kraju, zdecydowały się na ograniczenie prędkości na wszystkich obwodnicach do 70 km/h w tygodniu. Z kolei miasto Saronno obniżyło limit prędkości z 50 na 30 km/h. Trudno powiedzieć czemu ma to tak naprawdę służyć, skoro gigantyczne korki, zatykające większość obszarów miejskich Włoch, nie pozwalają na jazdę z tak „zawrotną” prędkością, jak 70 km/h.
Czy wolniejsza jazda jest kluczem do obniżenia poziomu emitowanych spalin? Mało prawdopodobne. Natomiast motocykle i skutery, które tradycyjnie już wpisane są we włoski krajobraz miejski, byłyby na pewno lepszym rozwiązaniem niż samochody. Dobrze, że w Polsce na razie nie mamy podobnych problemów, bo nasze władze natychmiast kazałaby przesiąść się wszystkim na rowery. Albo – przy odrobinie fantazji – na furmanki…