Test: SHOEI EX-Zero; kask na oldschoolowe enduro, scramblera - Motogen.pl

Po 10 latach pracy jako redaktor w branży motocyklowej niewiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć. Tymczasem, w 2018 roku SHOEI zaprezentował EX-Zero, kask, który po prostu musiał trafić do garażu. Dlaczego podjąłem taką decyzję i czy jestem zadowolony z wyboru? Postaram się Wam odpowiedzieć…

SHOEI EX-Zero był promowany reklamą, w której kilku kolesi jedzie na klasycznych nakedach i cafe racerach. To duży błąd, bowiem zarówno stylistyka, jak i cechy konstrukcyjne pozycjonują go wśród kasków dla neo-scramblerów lub enduro wyglądających jak z końca lat 70. Egzemplarz, który otrzymałem był w malowaniu Equation TC-10. To kombinacja kolorów czarnego, białego, pomarańczowego i czerwonego, czyli idealne do motocykla, którym wówczas się poruszałem, Kawasaki KZ750 z 1983 r.

Mimo, że pojazd był typową szosówką, kask całkiem nieźle się sprawdził. Ale do rzeczy.

Budowa

Kask sprzedawany jest w rozmiarach XS-2XL, co odpowiada trzem rozmiarom skorupy. Wykonano go z AIM, czyli kompozytu włókien szklanych oraz organicznych. Materiałem wypełniającym jest EPS o zróżnicowanej gęstości.

Kask posiada wycięcia na okulary, wyjmowaną hipoalergiczną w pełni przystosowaną do prania wyściółkę, wizjer demontowany bez potrzeby użycia narzędzi, unieruchamiany w trzech położeniach, wydajną wentylację w części brodowej oraz zapięcie DD. Jakość wykonania, oraz powłoki lakierniczej udowadnia, że SHOEI jest producentem kasków premium.

Stylizacja

W czasach, do których nawiązuje EX-Zero królowały kick-startery, gra Mistrz Logiki, a pierwsze edycje Rajdu Paryż – Dakar właśnie się odbywały. Jeśli wpiszecie w google frazę „Paryż-Dakar 1979” zobaczycie zdjęcia kasków dokładnie w tym stylu. SHOEI posiada trzy zatrzaski powyżej wizjera, do których przymocujemy fabryczny daszek dostępny jako akcesorium. Wraz z kaskiem otrzymujemy pokrowiec. Wizjer jest dostępny w pięciu wersjach kolorystycznych.

SHOEI EX-Zero ma charakterystycznie wyprofilowaną część brodową, kształt skorupy przypomina kulę. Wygląda doskonale. Idealnie pasowałby do Ducati Scramblera Desert Sleda czy BMW RnineT Urban G/S, ale mogą to być pierwsze modele Hondy XL500 czy Yamahy XT. Ważne, żeby to wszystko łączyło się w pewną swobodną całość z jeźdźcem, jego ubiorem i otoczeniem.

Trochę klimaty surferskie, trochę off-roadowe, trochę wyścigowe; wszystko, co najpiękniejsze 40 lat temu. No, może bez muzyki zespołu ABBA i Boney M. 😉

W jego otoczeniu idealnie wygląda stary aparat fotograficzny w brązowym futerale, kurtka z charakterystycznymi przeszyciami na łokciach i barkach, oraz rękawice na zatrzaski i suwak. To takie dzieło sztuki w kategorii „ochrona głowy”.

Użytkowanie

SHOEI EX-Zero okazał się bardzo fajnym, wygodnym kaskiem, pod pewnymi jednak warunkami. Na szosie, prędkość podróżna to ok. 80-90 km/h. Powyżej niej, przy moim kształcie twarzy powietrze podwiewało pod wizjer, powodując łzawienie oczu. Gogle z epoki lub współczesne enduro skutecznie rozwiązały sprawę. Kask jest lekki i po kilku godzinach jazdy w lekkim terenie zupełnie nie czuć jego masy.

Perfekcyjna aerodynamika nie powoduje żadnych niekorzystnych zawirowań. Za sprawą konstrukcji z dużym otworem czołowym w kasku jest głośno. Ale to pochodna stylistyki. Wartością dodaną jest tutaj doskonała wentylacja, skuteczna nawet przy ostrej jeździe w terenie, w upały lub przejazdy przez zakorkowane miasto w lecie. Na szosie bywa zbyt przewiewnie. Z tej samej przyczyny w czasie deszczu, wewnątrz szybko pojawia się wilgoć. Tyle że w klasyku rzadko jeździmy w takich warunkach, a w klimatach enduro opady są wręcz wskazane.

Przez pół roku niedzielnego użytkowania nie widać na EX-Zero żadnych śladów zużycia. W tym czasie kask wzbudzał żywe zainteresowanie otoczenia, miłośników nieco starszych motocykli oraz fanów cafe-racerów. Co ważne, zastosowane materiały i logo SHOEI są gwarancją najwyższego bezpieczeństwa.

Naszym zdaniem

Opisywany produkt kosztuje niecałe 1700 zł. To sporo i zapewne w tej cenie znajdziecie nieco praktyczniejsze kaski integralne. Jednak żaden z nich nie ma tak klimatycznej, oldschoolowej stylistyki. Jest przy tym świetnie wykonany i w przeciwieństwie do innych kasków integralnych, prześliczny. Jeśli zaczniecie korzystać z niego wraz z goglami, będzie doskonałym, stylowym kaskiem na co dzień.

W standardowym wydaniu sprawdzi się do przejażdżek po szutrach starymi enduro, bądź spokojnych wycieczek bocznymi drogami. Tam, gdzie ponad tempo, przedkładacie kontakt z naturą. Prezentowany kask z pewnością zostanie ze mną na dłużej, szczególnie że coraz mocniej po głowie chodzi mi oldschoolowe enduro.

Przyznam, że od kilku miesięcy prezentowany kask zamiast w garażu, trzymam na półce w domu. Po prostu mam dużą przyjemność z obserwacji tego genialnego, zgrabnego, life-stylowego „przedmiotu”. Kawasaki ze zdjęć zmieniło właściciela, a w jego miejsce pojawiło się inne, Z1000ST z 1980 roku; do niego będę chciał kupić kolejny kask SHOEI, tym razem bardziej szosowego Glamstera.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany