Nie wiem jak wy, ja w motocyklizmie najbardziej cenię ludzi. Nie chciałbym jeździć motocyklem, gdyby motocyklowa pasja była niezrozumiana przez drugą połówkę, a kilku najbliższych kumpli/przyjaciół nie posiadało swoich motocykli. Dawno już sobie uświadomiłem, że motocykl to tylko pretekst do spotkania, wypadu, spędzenia razem kilku chwil z kumplem z podstawówki, partnerką, czy w gronie najbliższych znajomych.
Tak się jakoś złożyło, że duża część z nich jest motocyklistami. To właśnie jednoślad pozwala wygospodarować kilka chwil w czasach pędu za wszystkim – to dzięki wspólnej jeździe możecie razem przeżywać mnóstwo fajnych klimatów, nawet niekoniecznie o tym rozmawiając. Rozumiecie w podobny sposób, macie podobne systemy wartości, przemyślenia, sposób na życie czy wreszcie zajawkę. Kiedy nie widzę któregoś z nich przez dłuższy czas, zawsze, kiedy wreszcie się spotkamy nie ma najmniejszego dystansu, a do tego czasu uskuteczniamy pogaduchy przez komunikatora czy telefon.
Dlatego zawsze, kiedy sprzedaję motocykl czuję się trochę jak zdrajca – na szczęście od wielu lat mam możliwość korzystania z testówek, a w przydomowym „garażu” najczęściej jest więcej, niż jeden sprzęt. W związku z tym nie czuję jakbym wraz ze sprzedażą motocykla wystawiał znajomych do wiatru.
Jednak najgorszą sytuacją, z jaką może się spotkać motocyklista to moment, kiedy jego najlepszy kumpel oświadcza, że z różnych przyczyn (powiększa mu się rodzina, stracił pracę, został surferem) postanawia sprzedać motocykl. Mimo, że czasem to konieczność - dla mnie to jeszcze gorsze uczucie, niż sprzedaż własnego motocykla…
A wy? Z kim jeździcie, co czujecie kiedy bliski kumpel postanawia sprzedać motocykl? Ważniejsze jest, żeby jeździć na motocyklu, czy spędzać czas w gronie przyjaciół?
Zostaw odpowiedź