Suzuki Burgman Street 125EX. Burgboy, który nie klęka na robocie - Motogen.pl

Burgman, który nie przypomina Burgmana? Pierwsze wrażenie może srogo cię zmylić – ten skuter, choć nie rzuci na kolana, jest świetnym pomocnikiem w mieście i nigdy nie klęka na robocie.

Suzuki Burgman Street 125EX wbił w moją głowę solidnego ćwieka. Nazwa Burgman od zawsze kojarzyła mi się z królewskim luksusem, ogromem miejsca, perfekcyjnym wykończeniem i – ogólnie – wszystkim, co najlepsze w klasie maxiskuterów. Co tu dużo gadać – Burgman uważany jest za benchmark tej klasy, gdyby była taka możliwość, wersja 650 Executive z pewnością stanęłaby w Sevres, tuż obok wzorca kilograma.

Dlatego pierwsze informacje o modelu Burgman Street 125 EX dosłownie mnie zbulwersowały. Gdzie tam Burgman? Ani przestrzeni, ani prestiżu, po prostu obrazoburstwo! Postanowiłem jednak przyjrzeć się zagadnieniu bliżej, bo z doświadczenia wiem, że mało co jest takie, jakim się wydaje.

Suzuki Burgman Street 125EX – praktyczny miejski smyk

Koncepcja tego skutera jest niezwykle prosta – ma to być praktyczne miejskie toczydło, które pali symboliczne ilości paliwa, zapewnia względny komfort i przyzwoitą przestrzeń bagażową. Czyli już tutaj zasadniczo różni się od koncepcji „dużego” Burgmana, który miał być przede wszystkim komfortowy, nawet w długich trasach.

Burgman Street 125EX nawet nie udaje, że planuje jakieś dłuższe trasy. On ma dowieźć cię do roboty, przywieźć z powrotem, a czasem skoczyć do Biedry po szparagi, masło orzechowe lub kilo ziemniaków. Ma zapewniać bezproblemowe przeciskanie się w najtęższych korkach i palić tak mało, żeby sz. p. Obajtkowi na czole pulsowała żyłka.

No dobrze, ale jak przetestować taki typowo miejski sprzęt, aby jak najbardziej zbliżyć się do jego naturalnych warunków pracy, a jeszcze lepiej – zapewnić mu jesień średniowiecza, celem sprawdzenia czy klęka na robocie czy nie? Odpowiedź nasunęła się sama – na pewien czas porzuciłem pracę dziennikarza i rozpocząłem karierę dostawcy jedzenia w zacnej restauracji Boston Port w Warszawie.

Suzuki Burgman Street 125EX – geny większego brata

Przyznaję – pierwsze wrażenie, jakie wywarł na mnie Burgman Street 125EX, nie było oszałamiające. Mając w pamięci potężnego przodka, byłem nieco zawiedziony skromną posturą małego skuterka. Nawet nieopatrznie nagrałem nieco ironicznego TikToka na ten temat. Postanowiłem jednak podejść do tematu profesjonalnie i przyjrzałem się sprzętowi nieco dokładniej.

Nadwozie zaprojektowano nowocześnie – może się podobać. Spory plus za użycie lakieru z palety Burgmana – elegancka szara, metaliczna stal robi przyjemne wrażenie. Pozycja za kierownicą jest bardzo wygodna, nawet dla takiego kloca jak ja – przy wzroście 182 cm i wadze 110 kg bez problemu znalazłem wygodną pozycję. Ba – nawet dwie – na małym Burku można jeździć w tradycyjnej, toaletowej pozycji, lub lekko „cruiserowej”, z wyciągniętymi do przodu stopami.

System Start-Stop. Jak rybie ręcznik

Wyświetlacz jest prosty, ale nie prymitywny – tutaj również spory plus. Bardziej przypomina te z motocykli, co – znów – dodaje temu sympatycznemu jeździdełku prestiżu. W Burgmanie Street zastosowano system Auto Start-Stop EASS, który w ciekawy, niemal bezszelestny sposób uruchamia silnik. Wrażenie jest niezwykłe – przyzwyczajony do „chechłania” tradycyjnego rozrusznika prawie nie zarejestrowałem faktu, że skuter odpalił.

Nie jestem wielkim fanem systemu Start-Stop, choć w samochodach miejskich być może ma on jakiś sens. W korku stoi się w ciszy i bez smrodu spalin, co faktycznie zmniejsza uciążliwość pojazdu na drodze. W skuterze, który w korkach nie stoi, taki system potrzebny jest jednak, moim zdaniem, jak rybie ręcznik. Muszę wszak przyznać, że w małym Burgmanie układ ten działa tak fajnie, że w ogóle nie przeszkadza, nawet takiemu betonowi, jak ja.

Trochę zawiódł mnie silnik, któremu brakuje nieco pary. Wszystko staje się jasne, kiedy spojrzy się na parametry – moc 8,6 KM i 10 Nm momentu obrotowego to nie są wartości, które mógłbym określić jako imponujące. Z drugiej jednak strony, kiedy spojrzy się na parametry kierowcy, to staje się jasne, że przy prawidłowym BMI osiągi znacznie by się poprawiły.

Suzuki chwali się także systemem Eco-Performance Alfa – rozpoznać go można po zielonej ikonce, która wyświetla się przy umiarkowanym odkręcaniu rolgazu. W moim przypadku system ten mogłem jednak wykorzystać tylko podczas zwalniania, bo aby napędzić małego Burgmana, musiałem rolgaz trzymać w pozycji „max”. Właściwie to zamiast niego wystarczyłby przełącznik min/max.

Suzuki Burgman Street 125EX prawie nie pali

Ale nawet mimo katowania silnika, hamulców i ogólnie całej konstrukcji pod obciążeniem kierowcy i plecaka z pysznymi rybami, dziarski Burgman Street nie spalił więcej niż 2,7 litra na 100 km. Wynik ten uważam za rewelacyjny i jest to zdecydowanie jedna z największych zalet tego pojazdu. Przy 5,5-litrowym zbiorniku, zasięg skutera, nawet w trudnych warunkach pracy, wynosi minimum 200 km.

Na plus muszę zaliczyć także przestrzeń bagażową, która na luzie radzi sobie z drobnymi zakupami. Pod kanapą zmieści się bez problemu kask typu jet, a do opcjonalnego kufra centralnego wejdzie drugi. W zasadzie mogłem darować sobie plecak termo z restauracji – jedzenie przewożone w wannie pod siedzeniem też byłoby ciepłe, bo grzałby je silnik. Dodatkowo kierowca ma do dyspozycji wygodne schowki pod kierownicą – jeden zamykany z gniazdem ładowania USB, drugi otwarty.

Jak przystało na miejski skuter, w Burgmanie Street nie zabrakło haczyków na torby – są dwa.

Luksus na małą skalę

Jazda małym Burgmanem Street w mieście odbywa się bardzo sprawnie, głównie ze względu na niewielkie gabaryty. Nawet przy starcie spod świateł nie ma wstydu, choć przydałoby się nieco więcej koników, choćby z 10. Wszelkie manewry w korkach, przeciskanie się między samochodami, wciskanie w najmniejsze szczeliny – to po prostu sama radość.

Co ciekawe – w jeździe nie przeszkadzają nawet mikroskopijne z pozoru koła o średnicy 12 cali. Na słynnym torze testowym, gdzie badamy pracę zawieszenia – warszawskiej ulicy Ordona – zawias Burgmana pracował ciężko, ale nie klękał. Nie oznacza to oczywiście, że jazda była komfortowa, ale dało się jechać – na Ordona to wcale nie jest takie oczywiste.

Na koniec przyjrzyjmy się cenie. Burgman Street 125EX kosztuje równe 14900 zł. To dokładnie tyle, ile trzeba zapłacić za Hondę PCX 125 i prawie dokładnie tyle ile kosztuje Yamaha D’elight. Honda wygrywa większą mocą, Yamaha nieco niższą ceną. W bezpośrednim zestawieniu Burgman Street zupełnie nie odstaje jednak od konkurencji – ma własny, charakterystyczny styl, jest funkcjonalny, nowoczesny i tani w eksploatacji.

Myślę, że popełniłem na początku błąd, próbując patrzyć na małego Burgmana jak Amerykanie patrzą na małe europejskie hatchbacki – dla nich to byle jakie jeździdełka, bo są małe, a Amerykanin utożsamia luksus z wielkością. Tymczasem nasze Mini, Audi A1, czy BMW serii 1 bywają znacznie bardziej luksusowe od ogromnych amerykańskich pickupów.

I tak jest trochę z tym Burgmanem – choć wygląda i jeździ jak mały miejski skuter, drzemią w nim geny luksuwiększego brata i serio – czuć to w czasie jazdy.

Suzuki Burgman Street 125EX – zdjęcia od Tomazi.pl

Więcej informacji o skuterze Suzuki Burgman 125EX znajdziesz na stronie Suzuki.pl

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany