Spis treści
Kawasaki Z1000 jest genialny. W 2003 roku inżynierowie Kawasaki wsadzili w stalową ramę silnik ze starego ZX-9R, goście od designu dostali wolną rękę i garść psychotropów, a marketingowcy powiedzieli, że mamy do czynienia z fabrycznym streetfighterem. Zagrało? A co miało nie zagrać, skoro okazało się, że rynek potrzebował właśnie takiego motocykla!
Oprócz tego, że Kawasaki Z1000 to kawał dobrego sprzętu, jest to również po prostu modny gadżet i zabawka, tyle że zabawę tę można porównać do gry w sapera, gdzie majstrujemy przy prawdziwej bombie atomowej. W każdym razie aby klientela była zadowolona, po kilku latach na rynku, mimo delikatnych modernizacji, „Zet” domagał się radykalnych zmian. Kawasaki dało zatem światu zupełnie zmienionego, flagowego nakeda, gdzie poprzedni projekt wyrzucono do kosza, a nowy zaczęto od czystej kartki papieru.
Kawasaki Z1000 dane techniczne
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to oczywiście całkowicie zmieniony design. Przednia lampa o kształtach wystruganych skalpelem wylądowała bardzo nisko, co już na wstępie daje całej sylwetce ostrego pazura. Tuż za mini owiewką umieszczono regulowany w trzech pozycjach wyświetlacz. Niestety, projektanci Z1000 za wszelką cenę chcieli, aby wszystko było trendy, przez co informacje podawane są formie cyfrowej, a do tego całość przykryto żółtą szybą. Efekt jest podobny jak z ultrawypasionym zegarkiem na ręku – jest fajny, modny i zwraca na siebie uwagę, ale godzinę i tak zawsze łatwiej odczytać z komórki… …sprzęt schudł aż 10 kilogramów! Duży w tym udział nowej, inspirowanej tą z ZX-10R aluminiowej ramy…
Środkowa część Z1000 wyszczuplała optycznie, a i w rzeczywistości sprzęt schudł aż 10 kilogramów! Duży w tym udział nowej, inspirowanej tą z ZX-10R aluminiowej ramy. Została ona poprowadzona ponad silnikiem, co w połączeniu z nieco zmniejszonym zbiornikiem paliwa pozwoliło na wygospodarowanie dla kierowcy dużej ilości miejsca. Zwieńczeniem stylistycznych smaczków jest płaski niczym naleśnik zadupek oraz układ wydechowy kończący się dwiema podwójnymi puchami. Co prawda, wydechy pierwszego Z1000 były absolutnie przełomowe, obłędne i nie do podrobienia, a te wyglądają „tylko” nieźle, ale wciąż świetnie pasują do ogólnego stylu „Zeta”.
Teraz chciałem po cichu przejść do dalszej części materiału, ale nie… nie da się tego przemilczeć. Na pomysł takiego tapicerowania kanapy wpaść mogły tylko małe, skośnookie ludziki. Patrząc na to, wyobrażam sobie proces obierania żmii ze skóry i robienie z tego siedzonka. Osoba za to odpowiedzialna powinna popełnić harakiri. Shame on you, Kawasaki! Dla ciekawskich – w dotyku siedzenie to niczym nie różni się od normalnego czarnego, to po prostu nadrukowany wzór.
Kawasaki Z1000 moc
W pierwszych generacjach ZX-10R zasada oddawania brutalnej mocy jest tylko jedna: możesz się spodziewać absolutnie wszystkiego. Zanim jednak jednostka napędowa trafiła do obecnego Z1000, przeszła długą drogę ewolucji w swej wyścigowej wersji, aby potem i tak zostać przystosowaną do nieco odmiennych zadań w nieobudowanym motocyklu. Obecnie piec o pojemności 1043 ccm generuje 136 KM i 110 Nm. Względem poprzednika zmniejszono skok tłoka, co miało przełożyć się na szybsze wkręcanie się silnika i lepszą reakcję na gaz, zwłaszcza powyżej 7000 obr./min. Aby jednostka nabrała nieco ogłady i generowała mniej wibracji, dodano drugi wałek wyrównoważający. Co ciekawe, wloty powietrza do airboxu usytuowane są tuż na początku zbiornika paliwa i nie znalazły się one tu przez przypadek. Odwrotnie do maszyn sportowych, gdzie najważniejsze są osiągi, tu nie szukano miejsca, w którym znajduje się największe ciśnienie powietrza, ale takiego, aby generowało dodatkowe wrażenia akustyczne zasysanego powietrza. No cóż, pomysł może i fajny, ale ja nic takiego nie słyszałem. A może byłem zbyt zajęty przebijaniem z dwójki na trójkę lecąc w pionie…
Kawasaki Z1000 akcesoria
Pierwsza rzecz, którą odczuje kierowca, to sposób działania rzędowej czwórki. Moc motocykla jest bardzo duża, natomiast sposób jej oddawania nie będzie śnił się nam po nocach jako najgorszy koszmar. Power daje się łatwo dozować, a Z1000 umożliwia i zachęca do agresywnej i szybkiej jazdy, ale przy pełnym odkręceniu przepustnicy nie doprowadza do palpitacji serca, a raczej od razu stara się nam ułatwić życie i pomóc okiełznać.
Gdzie zatem podziała się agresja, o której zdawał się ostrzegać wygląd? Pod skórzaną kurtką nabijaną ćwiekami czai się zatem grzeczny pan w garniturze. Jazda Z1000 przypominała mi poruszanie się big bike’em pokroju Yamahy XJR 1300, przy czym ten big bike w każdej chwili gotów jest sprawić wszystkim dookoła ostry łomot, zwłaszcza gdy tyko pozwolimy mu się wkręcić w górne rejestry. Jeżeli jednak nie chcemy uzyskiwać obrotów godnych wiertarki, „Zetowi” będzie to jak najbardziej pasowało, bo jego siłą jest średni zakres obrotów. Trochę szkoda, że przy ponadlitrowej pojemności silnik nie ma werwy od samego dołu, ale to co dzieje się od 5000 do 10 000 obr./min odpłaca nam z nawiązką – a właśnie ten zakres obrotowy wykorzystywany jest podczas dynamicznej miejskiej jazdy i weekendowego kręcenia się po krętych drogach.
Kawasaki Z1000 cena
Zawieszenie z przodu to widelec upside down Showa o średnicy goleni 41 mm, z pełną regulacją tłumienia kompresji, odbicia i napięcia wstępnego sprężyny. Z tyłu natomiast mamy horyzontalnie umieszczony centralny amortyzator gazowy, również z pełną regulacją. Rezerwy drzemiące w podwoziu spokojnie wystarczą do naprawdę dynamicznej, ale ciągle szosowej, a nie wyczynowej jazdy. Dzięki temu po dniu spędzonym w siodle komfort jest wystarczający, abyśmy nie czuli się jak cielak podany w postaci hamburgera.
Poprzedni model Z1000 z 2009 roku waży 228 kg, zaś nowa wersja już 218 kg. Szkoda tylko, że mimo kuracji odchudzającej, kilka kilogramów czuć nadal. „Kawa” swoim zachowaniem wcale nie udaje, że ma połowę swojej pojemności. Z1000 to pełnowymiarowy, czterocylindrowy litr. Zdaje się mówić: „jestem jaki jestem, radź sobie – wymiękasz?”. Wcale nieoczywiste jest ultraszybkie przekładanie sprzętu z jednego skrajnego pochylenia w drugie – na tym polu zdecydowanie lepiej radzą sobie włoskie konstrukcje V2, choć przyznać trzeba, że motocykl – gdy już jest w złożeniu – pozostaje bardzo stabilny i przewidywalny. …Z1000 umożliwia i zachęca do agresywnej i szybkiej jazdy, ale przy pełnym odkręceniu przepustnicy nie doprowadza do palpitacji serca…
Słowo jeszcze o heblach i ABS-ie. Skuteczność układu można określić jako dobraną idealnie. Czterotłoczkowe, radialne zaciski wgryzają się w 300 mm tarcze z wielką skutecznością, ale nie ma mowy, aby niedoświadczonego jeźdźca katapultowały z siodła. Pozostaje kwestia kontrowersyjnego w takich ostrych sprzętach, zakładanego seryjnie ABS-u. Na szczęście Kawasaki ostatnio bardzo się poprawiło i stara się gonić liderów w tym temacie (Honda, BMW), oferując dopracowany produkt. ABS czuwa nad bezpieczeństwem naszego tyłka, nie wkraczając nigdy wcześniej, niż jest to absolutnie potrzebne. W praktyce można cały czas poruszać się na granicy przyczepności opon, a technika nie popsuje nam zabawy. Warte wspomnienia jest to, że ABS nie wariuje i nie odpala na zgarach dyskoteki, gdy tylko zdarzy się ostre hamowanie na dziurach albo jazda na tylnym kole. Przypomnijmy, że podczas testu najnowszego modelu Hondy CBR1000RR po kilku przelotach na gumie ABS powiedział: „dziękuję, ja wysiadam!”. Czyżby inżynierowie z Akashi domyślali się, że czasem zdarzy się „strzał z klamki”?
Czym jest więc nowy Z1000? Nieobudowaną wersją ZX-10R? Z pewnością wśród japońskiej konkurencji dla osób poszukujących wrażeń „Kawa” zaoferuje najwięcej jadu. Yamaha FZ1 już się nieco opatrzyła, Suzuki B-King to zupełnie inna klasa, a Honda CB1000R choć fajna, to w porównaniu z „Kawą” zbyt poprawna politycznie. Nie zapominajmy jednak o produkcji starego kontynentu: Triumph Speed Triple, Ducati Streetfighter czy KTM Super Duke to ciekawe, choć w Polsce nadal nieco egzotyczne alternatywy. W porównaniu do nich Zet ma nadmiar kilku kilogramów, nie prowadzi się tak wyśmienicie, nie hamuje tak sprawnie i nie ma w sobie tyle ognia, przy czym zdecydowanie lepiej sprawdzi się jako codzienny środek transportu. Jeżeli wsiądziesz na ten sprzęt, gdzieś w tle usłyszysz głos rozsądku swojej decyzji, ale i tak jazda „Zetem” pokaże Ci co oznacza prawdziwa dawka adrenaliny.
Zostaw odpowiedź