Zasmuceni i zbulwersowani fani oraz przedstawiciele prokuratury pytają, czy śmierci młodego zawodnika można było zapobiec. Co poszło nie tak?
Shoya Tomizawa, 19-letni zawodnik, zmarł w ubiegłą niedzielę w wyniku obrażeń, których doznał podczas wypadku w trakcie wyścigu Moto2. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie obrażeń, które miał odnieść ranny Tomizawa podczas transportu z toru do karetki. Niosący go ratownicy potknęli się i zawodnik wypadł z noszy na żwir. Jeśli wynik sekcji zwłok potwierdzi podejrzenia, że obrażenia te mogły doprowadzić do śmierci, prokuratura może wysunąć oskarżenie o nieumyślne spowodowanie śmierci wobec pracowników toru i jego władz. Kontrowersje wzbudził także fakt, że bezpośrednio po wypadku nie wywieszono na torze czerwonej flagi oraz szybkie usunięcie z toru szczątków motocykli i poszkodowanych zawodników, tak by wyścigi mogły odbywać się nadal bez przeszkód. Władze toru uznały podobno, że wywieszenie flagi nie będzie miało wpływu na bezpieczny transport Tomizawy i pozostałych zawodników, a wręcz może go opóźnić. Zdaniem lekarza Claudio Macchiagodena z Clinica Mobile nie było potrzeby zatrzymywania wyścigu. Jeszcze przed przewiezieniem rannego do centrum medycznego objęto go intensywną opieką medyczną – w wiozącej go karetce znajdowało się dwóch lekarzy i respirator.
Mimo to, ze względu na charakterystykę obrażeń Tomizawy, prokurator będzie badał okoliczności transportu zawodnika i oczywistych zaniedbań, które mogły mieć negatywny wpływ na jego kondycję. Rozgorzała przy tym dyskusja na temat protokołów bezpieczeństwa, które powinny być przestrzegane podczas wypadków na torze. Oburzenie fanów wzbudził także fakt, że pozostali startujący w MotoGP zawodnicy nie zostali poinformowani o śmierci Tomizawy tylko kontynuowali wyścig, choć Jorge Lorenzo przyznał, że wiedział o tym, iż ranny w wypadku Japończyk zmarł przed rozpoczęciem wyścigu MotoGP.
Jak to mówią, show must go on, ale czy aby nie przekroczono tutaj pewnych granic?