autor: Ewa Pikosz
Na zawody zdecydowałam się w piątek wieczorem po namowach Łukasza. Byłam tuż po chorobie i nie chciałam narażać się na ponowne przeziębienie, gdyż jak wiemy temperatury mamy już jesienne. Stwierdziliśmy jednak, że nie może nas zabraknąć na takich zawodach. Wyjechaliśmy z Poznania około południa tak, aby jeszcze zdążyć na końcówkę treningów.
Zawody super enduro rozegrane zostały w formule Head to Head. Pierwszy raz miałam okazję ścigać się w tego typu wyścigu. Tor zbudowany został na środku areny. Prosta, zakręt, druga prosta, a na całej trasie przeszkody. Rura, kłody, podkłady, basen z krokodyli i na koniec podjazd z opon. Każda z rund miała dwa przejazdy. Jeden z prawej strony bramki, drugi z lewej strony bramki.
Jeżeli wygrane rozłożyły się 1:1 rzucałyśmy monetą, aby wybrać stronę do startu i rozgrywałyśmy decydujący wyścig. Początek wyścigu był najważniejszy, gdyż przy tak krótkim odcinku nie było wielu szans na odrobienie błędu. Rywalizacja była od samej bramki aż do ostatniego skoku przez rurę na finiszu. Mimo, iż było strasznie zimno adrenalina, jak i atmosfera na arenie, podnosiła natychmiast temperaturę. Łukasz tym razem nie startował, ale wspierał mnie przez cały czas zawodów dając cenne wskazówki. Wygrałam 8 z 9 wyścigów i wróciłam z pucharem za pierwsze miejsce.
W przerwach oglądaliśmy wyścigi Flattrack pitbików oraz dużych motocykli. Myślę, że warto, aby tą nową, mało znaną dyscyplinę rozpowszechnić w Polsce, bo zainteresowanie nią było jak na końcówkę sezonu całkiem duże.