Michigan dołączyło do części stanów USA, w których zakładanie kasku podczas jazdy motocyklem nie jest obligatoryjne.
Rick Snyder, gubernator stanu Michigan, przywrócił w całym stanie możliwość jazdy bez kasku. Przez ostatnie dziesięć lat było to w Michigan prawnie zakazane – w chwili obecnej będą mogli z tego prawa skorzystać motocykliści powyżej 21 roku życia, posiadający odpowiednie ubezpieczenie (na dodatkowe 20 tys. dolarów), którzy przeszli dodatkowy kurs bezpiecznej jazdy oraz posiadają prawo jazdy od co najmniej dwóch lat. Podobne restrykcje obowiązują we wszystkich pozostałych stanach, gdzie zezwolono motocyklistom na podejmowanie decyzji czy chcą jechać w kasku, czy bez. Zdaniem Syndera „nie ma substytutu właściwego treningu, szkolenia i świadomości, jeśli chodzi o operowanie jakimkolwiek pojazdem silnikowym. Musimy wciąż pracować nad poprawą bezpieczeństwa na naszych drogach, upewniając się, że każdy, kto siada za kierownicą samochodu lub motocykla ma właściwe umiejętności. Bezpieczeństwo w ruchu drogowym to sprawa wszystkich zmotoryzowanych”. Kwestię zakładania kasku lub też rezygnacji z niego tłumaczy się popularną w Ameryce „wolnością”, do której dążą jej obywatele. Jednocześnie gubernator utrzymał nakaz jazdy w pasach obowiązujący w przypadku kierowców i pasażerów samochodów.
Temat jest stary jak świat… czy raczej jak świat motocyklowy. Nam nasuwa się w tym przypadku mało apetyczna, ale wysoce prawdopodobna konkluzja, że niektórzy w pędzie do wolności mogą wyeliminować się ze społeczeństwa. Skutecznie i nieodwracalnie.