Gdy w sobotni poranek przyjechałem na miejsce zawodów, moim oczom ukazało się ogromnie miasteczko namiotowe oraz niezliczona liczba motocykli. Przekrój maszyn był niesłychany, zaczynając od leciwych Yamah TT-R 600, kończąc na tegorocznych KTM’ach w wersjach Six Day. Pierwsze co rzuciło mi się na myśl: „Wow, niesamowity klimat, jak na Erzberg Rodeo”. Faktycznie atmosfera panująca w kopalni była wręcz nie do opisania. Ogromna liczba zawodników chętnych do startu w pierwszej tak znaczącej imprezie hard enduro w Polsce przerosła nawet wyobrażenia organizatora. Wspaniała organizacja wypracowana na wielu imprezach Red Bull’a pozwoliła jednak uniknąć chaosu i sprawiła, że zapisy poszły niesłychanie sprawnie. Warto nadmienić, że zgłoszenie i opłata wpisowego odbywała się przez Internet, co znacznie uprościło proces rejestracji. Przed przystąpieniem do rywalizacji na odcinku kwalifikacyjnym tzw. Prologu, uczestnik otrzymywał pakiet startowy, w którym znajdowały się: opaski umożliwiając swobodne poruszanie się po terenie zawodów dla trzech osób towarzyszących, plakat ze zdjęciem Tadeusza, parę naklejek, karnet na myjnię motocyklową, karnet na dwa posiłki oraz bardzo gustowna bluza z logiem „Redbull Megawatt”. Osobiście uważam, że zawartość pakietu startowego przewyższała wartość 70zł wpisowego. Jest to niespotykane w polskich realiach. W większości nawet okręgowych imprez wpisowe wynosi około 150zł, za co otrzymujemy jedynie możliwość uczestniczenia w zawodach.
Do przejazdu kwalifikacyjnego zawodnicy przystępowali kolejno wedle numeracji z zapisów. System ten znacznie ułatwił i uporządkował przygotowania do startu. Zawodnicy byli wypuszczani na odcinek prologu co 30 sekund, jednak wyprzedzanie wolniejszych riderów było nie do uniknięcia. Wszystko za sprawą widowiskowej, typowej dla Red Bulla trasy, która obfitowała w przeszkody rodem z enduro crossu. Zawodnicy musieli stawić czoła wysokim oponom, ostrym kamieniom i długim kłodom. Dużą atrakcją był przejazd pod kombajnem służącym do wydobywania węgla oraz przejazd po taśmociągu transportowym.
Kibice wykazali się niesłychanym hartem ducha, pomagając mniej wyćwiczonym zawodnikom pokonywać przeszkody, dzięki temu większości startujących udało się spełnić kryterium kwalifikacyjne, które obligowało do ukończenia próby w czasie 20 minut.
Zobaczcie przejazd prologu w wykoniu „Quraka”:
Dzień drugi to dzień prawdziwej próby. Wszyscy zawodnicy od samego rana byli podekscytowani i nerwowo rozmawiali o trudnościach jakie mogą ich czekać podczas rywalizacji. Trasa przejazdu była tajemnicą, aż do samego startu. Wiadome było jednak, że będzie obfitować w ogromne podjazdy, strome zjazdy i niesamowite widoki.
Zawodnicy zostali ustawieni na starcie w pięciu liniach, zgodnie z kolejnością ustanowioną na kwalifikacjach. Każda linia ruszała co półtorej minuty.
Gdy już znalazłem się na trasie wiedziałem, że nie będzie łatwo. Wszechogarniający kurz i tłok dawał się we znaki. Jednak dzięki zawziętości i sprytowi szybko udało mi się nadrobić zaległości z kwalifikacji. Na pierwszym punkcie kontrolnym był lekki zator. Duża liczba zawodników ustawiła się w kolejce, by odznaczyć swoją obecność elektroniczną bransoletką. Po „odpiknięciu” się na liście ruszyłem dalej by jak najszybciej dotrzeć do kolejnego „checkpoint’u”. Niestety brak doświadczenia i brak roztropności zaowocował spektakularną glebą do błotnej sadzawki. Nie byłem jedynym, który wpadł w te mokre sidła. Paru zawodników przede mną już utopiło swoje motocykle w tym podstępnym akwenie, który znajdował się tuż za skokiem. Po około godzinnej walce udało mi się uwolnić motocykl z „błotnych tarapatów”. Zawody był już dla mnie skończone, bo gdy z pomocą innych zawodników wykopywałem mojego KTM’a z mułu, Taddy wraz z Walkerem kończyli już drugie okrążenie. Oczywiście po uwolnieniu motocykla nie poddałem się i postanowiłem pokonać całość trasy. Po drodze napotykałem wielu zawodników, którzy zakończyli swoją walkę przez kłopoty techniczne z motocyklem lub przez brak sił do dalszej jazdy. Zbliżając się do drugiego punktu kontrolnego w sekcji extreme enduro moim oczom ukazali się liczni motocykliści, którzy wesoło dyskutowali i robili sobie zdjęcia. Wyraźnie zaniechali dalszej rywalizacji. Zupełnie nie rozumiałem tej postawy, dopóki nie zrównałem się z tymi „piknikującymi” zawodnikami i nie spojrzałem w dół.W tym miejscu znajdował się pierwszy mrożący krew w żyłach zjazd. Było to pionowe bardzo wysokie urwisko. Gdy podjechałem, jeden z motocyklistów krzyczał: „Zjedź, wszyscy tędy zjeżdzżają”. Zapytałem: „A ciebie czemu jeszcze nie ma na dole?”. Odpowiedział po chwili: „Bo ja (i tu chwila zastanowienia)… robię na razie zdjęcia”. Cóż było robić, zacisnąłem zęby i pomknąłem na dół. Na szczęście poszło sprawnie i nie zakończyłem „dachowaniem”. Po drodze pokonałem wiele podjazdów i znajdów. Kolejnym, wymagającym wyzwaniem był podjazd z sypkich kamieni, pod którym utworzyła się już duża kolejka zawodników. Podjazd był bardzo trudny, a brak możliwości napędzenia się wywołany tłokiem na dole jeszcze sprawę pogarszał. Z tej patowej sytuacji pomogli wybrnąć kibice, którzy linami lub własną siłą rąk pomagali uczestnikom zawodów i ich motocyklom dostać się na górę. Należą im się za to gorące podziękowania i zimne piwo przy barze. Gdyby nie kibice, wielu z nas- zawodników nie ukończyłoby tej próby. Wielu kłopotów dostarczył również odcinek enduro crossu, który prowadził zawodników do wielu spektakularnych upadków.
Gdy dotarłem na metę, mimo że zajmowałem odległa pozycję, poczułem się jak Taddy zdobywający po raz pierwszy Erzberg. Kibice wiwatowali i składali gratulacje, a atmosfera była niesłychana. Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w tej wspaniałej imprezie. Zawody ukończyłem w połowie stawki na 244 miejscu. Do mety dotarło 321 zawodników z 490 zakwalifikowanych do finału.
Gratuluję Tadeuszowi tak fenomenalnej jazdy i wygranej w RB Megawatt. Taddy pokazał, że nadal jest w wyśmienitej formie i nadal jest najlepszy na świecie. Jonnemu Walkerowi gratuluję świetnej walki. Uważam, że młody Brytyjczyk zostanie następcą naszego niesamowitego Tadeusza.
Gorące gratulacje należą się również Łukaszowi Kurowskiemu! Łukasz pokazał, że nie trzeba mieć podpisanych wielomilionowych kontraktów ze sponsorami, by móc walczyć ramię w ramię ze światową czołówką w hard enduro. Bardzo mnie cieszy fakt, że oprócz Tadeusza Błażusiaka mamy też innego bardzo uzdolnionego zawodnika.
ZOBACZCIE JAK KTM WYRYWA SIĘ Z POD KONTROLI W SEKCJI ENDUROCROSS:
Red Bull idealnie wstrzelił się w potrzeby polskich offroadowców. Mam nadzieję, że impreza na stałe wpisze się w kalendarz polskiego hard enduro. Jest to wydarzenie, w którym rywalizują światowe sławy, ale również amatorzy mogą się w nim odnaleźć i wyśmienicie spędzić weekend. Gorąco wszystkich zachęcam, aby wyprowadzić swoje sprzęty z garażu i wziąć udział w tego typu imprezie!
O to jak Łukasz „Qurak” Kurowski podsumował zawody:
„Zawody oceniam na bardzo udane, choć jest lekki niedosyt, gdyż otarłem się o pudło. Na Prologu z dwóch przejazdów wykręciłem przyzwoite czasy i w niedzielę startowałem z pierwszej linii. Trochę przeciągał się czas startu (ustawianie zawodników w liniach etc), ale jak już wszyscy byli ustawieni to adrenalinka robiła swoje Ze startu cisnąłem ile się da, bo wiedziałem, że jak przysnę to nie powalczę o czołowe lokaty, gdyż kurz był spory (sandstorm). W pierwszym zakręcie byłem czwarty. Pierwszy leciał Tadek, drugi Walker, a trzeci jakiś nieznany mi zawodnik. Szybkie proste i tumany kurzu powodowały, że trochę odjechali, ale wziąłem się szybko do roboty i w motocrossowy sposób poradziłem sobie z gościem jadącym z przodu. Przez kilka minut miałem Tadka i Walkera w zasięgu wzroku, ale po kilku podjazdach i zjazdach zrobiła się duża strata i odjechali. Tempo było naprawdę szybkie. Nie wiele czasu minęło, jak słyszałem, że z tyłu na moich plecach jest Andreas Lettenbichler (popularny LETTI) wymienialiśmy się na pierwszym kole miejscami, bo raz on popełnił błąd i ja to wykorzystałem, a raz ja. Na drugim okrążeniu mieliśmy zawodników dublowanych, co utrudniło rywalizację. Na sekcjach crossowych byłem szybszy i ewidentnie dochodziłem LETTIego. Na trzecie koło tuż po tankowaniu byłem za LETTIm jakieś 200-300 metrów. Wiedziałem, że jak nie dojdę go na koło to 3 miejsce będzie poza zasięgiem. Do sekcji extreme enduro jechałem za nim. Na podjeździe zmieniłem linię i przeprowadziłem atak. Na kolejnych check pointach zameldowałem się przed nim. Marzyłem, żeby nie było korka na jednym z trudniejszych podjazdów, ale myliłem się. Przed ostatni podjazd (ściana płaczu) i masa zawodników zakorkowanych nie ułatwiała sprawy, przeciskałem się jak tylko mogłem. Letti jadąc za mną przeprowadził atak i wjechał przede mnie wybierając lewą stronę, a ja prawą. Jakiś zawodnik stojący w połowie góry zahaczył mnie i musiałem wypchać motocykl do samej góry co kosztowało mnie sporo sił i utratę kolejnych sekund. Letti odjechał. Na trasie powrotnej jechałem wszystkie pieniądze licząc, że sprawa rozstrzygnie się na ostatnich metrach. Zawodnicy zjeżdżający jedną linią nie chętnie robili miejsce. Momentami trzeba było jechać za nimi koło w koło, bo zmiana toru jazdy i linii spowodowałaby glebę lub stratę. Przed ostatnim podjazdem słyszałem, że jest niedaleko, chciałem przyśpieszyć i to zrobiłem, ale brakło trochę szczęścia. Na mecie zameldowałem się kilka sekund za Andreasem Lettenbichlerem. Jestem zadowolony, że pojechałem w miarę równo i dałem trochę gazu. Po rozmowie z Lettim przyznał mi rację, że ja byłem lepszy na sekcji MX i odcinkach w kopnym piachu, a ja, że był szybszy w odcinkach z kamieniami. Prawie otarłem się o pudło, było blisko. Taki jest sport, ale jestem zadowolony z tempa jazdy i prędkości jakie rozwijaliśmy na trasie. Na pewno REDBULL MEGA WATT 111 zostanie długo w mojej pamięci. Chciałbym podziękować moim sponsorom dzięki którym mogę jeździć na wysokim poziomie. (OLIMP ENDURANCE, SANDECO, YAMAHA, DUNLOP, CASTROL, FREEWAY, BIKETIME, BODYDRY, UHMA-BIKE, GALERIA FITNESS, JT RACING POLSKA, HUSQVARNA), wszystkim kibicom, którzy głośno mnie dopingowali, było Was naprawdę słychać i za to wielkie dzięki, Wojciech Rencz za pokazanie dobrego śladu, gdzie w trzecim kole zaowocowało wskoczeniem przez dłuższy czas na 3 lokatę, mojej rodzinie, Bartek Oblucki za to, że zrobił kawał dobrej roboty i wytyczenie technicznej trasy, Oneeleven Taddy za dobrą motywację, Damian Jędrzejczyk (ewertsik) za fizjoterapie i wszystkich, których pominąłem, a wierzyli we mnie. Teraz czeka mnie, krótki odpoczynek i następny weekend planuje start w ostatniej rundzie Mistrzostw Polski w Rajdach Enduro – KWIDZYN.
Mam nadzieję, że REDBULL MEGA WATT 111 wpisze się na stałe w kalendarz imprez offroadowych w naszym kraju.”