Pierwszym quadowcem na trasie był Ignacio Casale, który nawet na chwilę nie znalazł się w polu widzenia Polaka. Wszystko dlatego, że krótko po starcie Rafał Sonik stracił jedno z najważniejszych urządzeń nawigacyjnych. – Już przed wyjazdem na odcinek specjalny, mój speedocap, czyli elektroniczny kompas zaparował, a potem w ogóle przestał działać. Z tego powodu musiałem nawigować z pomocą dwóch innych urządzeń, składając cząstkowe dane w całość, a tym samym jechałem wolniej i popełniałem więcej błędów – tłumaczył.
To jednak nie był jedyny problem, z jakim musiał sobie radzić lider Pucharu Świata. Po 40 kilometrach jazdy uderzył przednim kołem w głaz i przebił oponę. – Uderzenie było naprawdę mocne. Bałem się, że uszkodziłem wahacz, ale na szczęście „tylko” złapałem kapcia. Musiałem jednak pokonać 120 km do punktu serwisowego, gdzie moi mechanicy mogli wymienić koło – relacjonował krakowianin.
Druga część odcinka specjalnego upływała już bez zakłóceń, ale straty nie udało się odrobić. Dodatkowo zawodnikom dokuczał dotkliwy upał – tym bardziej odczuwalny, że w przeciwieństwie do pierwszego dnia zmagań, ustał wiatr. – Dzień był ciężki i pełen przygód, ale nie mam na co narzekać. Jak na to, co mnie spotkało, strata jest naprawdę niewielka. Mogło być dużo gorzej.
Czterokrotny zwycięzca Rajdu Kataru nie pomylił się. Po przyjeździe na biwak okazało, że zniszczenia w quadzie są dość spore. Dla zespołu serwisowego oznacza całonocną pracę. – Wygięty drążek kierowniczy przy przebitym kole, rozerwana tylna opona, pęknięte siedzenie, przestawiona zbieżność kół, pogięte felgi – wyliczał Jarek Zając – mechanik w zespole Rafała Sonika.
W środę trzeci etap rywalizacji, na którym do pokonania będzie 355 km. – Jestem optymistycznie nastawiony, bo przecież nie zawsze jest niedziela! Przed nami jeszcze trzy dni walki i wiele może się wydarzyć – dodał „SuperSonik”, który w klasyfikacji generalnej ma 14 minut straty do Ignacio Casale.