autor: Grzegorz Dąbrowski
Drobny, młody chłopak trochę zawracał głowę, przychodząc kilka razy w tygodniu do salonu POLand POSITION Suzuki i prosząc o chwilę rozmowy w sprawie wyścigów. Zajmowałem się wtedy marketingiem i sportem w tej firmie. Po paru wizytach pomyślałem: hej, jeśli jemu tak bardzo zależy, to chyba naprawdę chce się ścigać i da z siebie wszystko! Przedstawiłem sprawę Adamowi Badziakowi i tak Paweł dołączył do naszego zespołu. Wygrał pierwsze dwa wyścigi w klasie GS500 Cup, a w trzecim zajął drugie miejsce. Pewnie zmierzał po tytuł w końcowej klasyfikacji i wzbudzał podziw u znawców tematu. Był naszym Danim Pedrosą, ale nie zadzierał nosa. Zawsze opanowany, skromny i małomówny. Do dziś mam kartkę z jego listą serwisową, którą przekazał mi w pośpiechu dla mechanika zajmującego się wyścigówką. Proszę, dziękuję – te zwroty pojawiają się tam najczęściej. Zawsze zabiegany, w cichej pogoni za codziennymi sprawami. Nigdy nie skarżył się na swoje problemy, chociaż miał ich więcej niż moglibyśmy kiedykolwiek przypuszczać. W połowie sezonu miał wystartować w czeskim Brnie na Suzuki GSX-R600 w nagrodę za dotychczasowe rezultaty i w formie sprawdzianu na 'dorosłym’ sprzęcie. Nie zdążył… Podczas pogrzebu usłyszałem jedno z najwspanialszych kazań. Dowiedziałem się, że na swoje (!) urodziny Paweł przyjechał do domu rodziców i wręczył mamie bukiet złożony z 24. róż w podziękowaniu za właśnie tyle lat życia. Razem ze mną do rodzinnej miejscowości Świeczkowskich pojechał Darek Grześkiewicz – nasz najlepszy sprzedawca i facet, który nigdy nie pęka. Jednak w kościele obydwu nam ciekły łzy. Straciliśmy nie tylko jednego z najlepszych zawodników młodego pokolenia, ale także wspaniałego człowieka i wzór do naśladowania. Straciliśmy, ale nigdy nie zapomnimy.