Spis treści
Ogromne nakłady na rozwój elektromobilności, jakie poczyniła w ostatnich latach Norwegia, uczyniły z tego kraju mokry sen dla aktywistów klimatycznych. Niestety, ambitne działania władz mają negatywną stronę – uzależniły ludzi od samochodów.
Bogata Norwegia jest dziś uważana za lidera elektromobilności – chyba w żadnym kraju na świecie nie ma tak rozbudowanej sieci stacji ładowania, a pojazdy elektryczne nie stanowią tak wielkiego odsetka wszystkich pojazdów. Według różnych źródeł ich udział w całkowitej liczbie pojazdów w tym kraju wynosi około 80 procent. To bez dwóch zdań rekord światowy.
Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się, rzecz jasna, gigantyczne inwestycje norweskiego rządu – zarówno w postaci hojnych dotacji na zakup elektryków, jak i budowę gęstej sieci stacji szybkiego ładowania. Tak ambitne promowanie elektromobilności, czyli coś, co śni się dziś już nie tylko aktywistom, ale także unijnym urzędnikom, ma jednak swoją cenę. Dość boleśnie przekonały się o tym władze norweskich miast.
Ciemna strona elektroboomu
Na skutek prowadzonych przez lata programów, zarówno dostępność pojazdu elektrycznego, jak też jego późniejsza eksploatacja, okazały się tak łatwe, że Norwegowie zaczęli chętniej korzystać z własnych pojazdów niż z komunikacji zbiorowej. Jeszcze przed elektroboomem Norwegia miała jeden z najniższych wskaźników wykorzystania transportu publicznego w Europie, teraz okazuje się, że sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza.
Odcinanie zasobów przedsiębiorstwom odpowiedzialnym za transport publiczny szczególnie dotkliwie odczuwany jest w miastach, gdzie strategie mobilności buduje się oparciu o długofalowe szacunki liczby pasażerów korzystających z transportu publicznego. Na podstawie takich szacunków w poprzednich latach przeprowadzono duże modernizacje kolejowe w Bergen (2010) i autobusowe w Trondheim (2019). Dziś okazuje się, że korzystanie z prywatnych pojazdów elektrycznych jest tańsze, a nad operatorami zbiorkomów pojawiło się widmo bankructwa.
Wysycha budżet na inwestycje
To nie koniec problemów norweskich zbiorkomów. Działania zmierzające do rozwoju elektromobilności poważnie ograniczyły wpływy do budżetu, z którego częściowo finansowany jest rozwój transportu zbiorowego. Jak to możliwe? Powód jest banalny – norweski rząd zwolnił pojazdy elektryczne z podatku drogowego. A ponieważ stały się one dziś większością na drogach, łatwo wyobrazić sobie skalę problemu.
Jedną z inwestycji, której przyszłość na skutek takiego obrotu spraw jest mocno zagrożona, jest budowa nowej linii metra w Oslo. Ekologiczne zapędy norweskich aktywistów i polityków doprowadziły do paradoksalnej sytuacji, w której idea czystego rozwoju zjada własny ogon. I choć w norweskich miastach wciąż trwa walka z samochodowymi nawykami kierowców, np. przez budowę dróg dla rowerów, poszerzanie chodników i usuwanie miejsc parkingowych, to wygląda to raczej na łatanie dziur po chybionych pomysłach w strategii rozwoju, niż na systemowe działanie w kierunku rozwoju zbiorkomów.
źródło: Vox.com
Zostaw odpowiedź