Kolejny raz media piętnują quady jako przyczynę wszelkiego zła – tym razem jeden z czterokołowców przyczynić się miał do wypadku, w którym dziesięcioletni chłopiec omal nie stracił dłoni.
Do wydarzenia doszło w ubiegłym tygodniu w miejscowości Odrowąż w województwie małopolskim. Dziesięcioletni chłopiec pojechał swoim quadem na przejażdżkę, podczas której w czterokołowcu spadł łańcuch. Dziecko usiłowało samo naprawić usterkę, jednak nie wyłączyło wcześniej silnika. Dłoń chłopca została wciągnięta w mechanizm, a palce uległy zmiażdżeniu. Lekarze w krakowskim Prokocimiu wciąż walczą o to, by chłopiec odzyskał sprawność dłoni.
Oczywiście niektóre media podniosły to wydarzenie w kontekście jakości tanich czterokołowców, które mają być przyczyną wielu tragicznych zdarzeń wśród dzieci i młodzieży. Nas w redakcji zastanawia tylko, jak taki quad, bez względu na jego cenę, stojąc spokojnie w sklepie, miałby dopuścić się sam jakiegokolwiek działania?
Problemem nie są ani pojazdy, ani dzieci, które skądś te pojazdy wzięły, ani nawet przepisy, których obecność nie powoduje automatycznie, że wszyscy ich przestrzegają. Sedno sprawy leży w podejściu rodziców owych dzieci do sprawy. Kiedyś jeszcze rozbawienie powodowały u nas cytowane przy różnych okazjach fragmenty przepisów czy instrukcji z USA, gdzie poruszano nawet kwestię suszenia kota w mikrofalówce. Teraz coraz częściej obawiamy się, że równie łopatologiczne podejście przydałoby się i w naszym pięknym kraju. Być może niektórym rodzicom z prawdziwym trudem przychodzi odróżnienie quada od rowerka trójkołowego, kasku od czapeczki z daszkiem, a opieki osoby dorosłej od puszczenia samopas. I tu pole do popisu pozostawiamy producentom, choć strach pomyśleć, co będzie, jeśli instrukcję taką stworzy się poprzez wrzucenie w translator oryginału…