Nadbużański motocyklowy Slow Ride – motocyklem po wschodnim Mazowszu - Motogen.pl

Kojące zmysły widoki, smaki, których nie sposób odnaleźć gdzie indziej i ludzie, których ciepło przyciąga mnie w te strony jak magnes – na motocyklową, niespieszną podróż po wschodnim Mazowszu zapraszam wszystkie kobiety spragnione spokoju i dobrej energii.

Tekst i zdjęcia: Ania Jackowska – Kobieta na motocyklu

Ten sezon jest dla mnie wyjątkowo intensywny. Po słoweńskich zakrętach, adrenalinie, intensywnych doznaniach i dobrym motocyklowym zmęczeniu, poczułam potrzebę odpoczynku i kojącej łagodności dróg i krajobrazu. Na szczęście tych nie trzeba szukać daleko. Wystarczy wyruszyć na wschodnie Mazowsze do Nadbużańskiej Krainy Spokoju. Wyruszyłam o poranku, wróciłam o zmroku – jeden dzień wystarczył na przewietrzenie głowy, choć czułam duży niedosyt i najchętniej zostałabym tam dłużej. Pojechałam zaplanowanym wcześniej szlakiem, którym już 4 sierpnia poprowadzę Nadbużański Motocyklowy Slow Ride – turystyczny rajd motocyklowy dla kobiet. I to był super dzień – wypełniony spotkaniami z ludźmi i motocyklową łagodnością. Zapraszam was w tę podróż. 

Pierwszy przystanek na trasie to Zabuże – malownicza wieś znajdująca się na terenie Parku Krajobrazowego “Podlaski Przełom Bugu”, niedaleko miejscowości Serpelice. Tu, na wysokiej skarpie, nad samym Bugiem, znajduje się Dwór Zabuże – znam dobrze to miejsce i lubię. Odkryłam je dawno temu przypadkiem i od tamtej pory, już nieprzypadkowo tu wracam. To niezwykła oaza spokoju, idealna na kilkudniowy wypoczynek. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, widać łagodnie wijącą się nitkę tej malowniczej, nieujarzmionej przez człowieka rzeki, kwietne łąki i lasy. Dzikość przyrody i trochę przyjemnego luksusu – coś dla ciała i dla ducha, a wszystko to na wyciągnięcie ręki. W Dworze Zabuże mam swój rytuał – czarna kawa, wypita na tarasie osadzonym na skarpie Bugu smakuje najlepiej. Do tego chwila relaksu na leżaku, zamiast kąpieli w rzece, kąpiel w ciszy. Jest idealnie, ale czas ruszać dalej.  

 Kolejny przystanek mojej nadbużańskiej podróży to Zakamarek Klimczyce – Gospodarstwo Sadownicze, otoczone sadami i ogrodami, położone w miejscowości Klimczyce Kolonia. Choć to zakamarek, nietrudno go znaleźć – przy wjeździe na posesję stoi wielkie, apetyczne jabłko. Od niego, im dalej w głąb podwórza, tym bardziej apetycznie. Na miejscu działa tłocznia soków i wytwórnia przetworów – otwarta degustacja to świetny pomysł, szczególnie w upalny dzień. Jabłko z maliną, jabłko z gruszką, jabłko z marchewką – schłodzone soki smakują obłędnie, a to dopiero początek smakowania. Charyzmatyczna właścicielka – Pani Alina, odrywa mnie od soków i zabiera dalej. Akurat kończą się zajęcia edukacyjne dla młodzieży. Dzięki temu dostaję zaproszenie na ugotowany przez gimnazjalistów obiad – makaron ze szparagami i młodą kapustą – lokalne, sezonowe produkty to skarb w klimczyckiej kuchni. Jeżeli przyjedziecie tu w sezonie letnim w niedzielę, jest szansa, że traficie na śniadanie na trawie, czyli słynną klimczycką ucztę śniadaniową.  

Na koniec zaglądam do sklepu, w którym akurat zrobiła się mała kolejka. Żona wysłała męża po ocet jabłkowy, ktoś z sąsiedniej wsi podjechał po słoik czereśni w syropie. Zakupy i ploteczki, ploteczki i zakupy.  Uwielbiam lokalne klimaty, wzbogacone o regionalne smaki i produkty, dlatego nawet na jednodniowe wycieczki nie ściągam z Tracera kufrów. Tym razem pakuję do nich karton soku jabłkowo-rabarbarowego i słodkie mrowisko – miejscowe smaki zabiorę do Warszawy.  

Po domowej uczcie, ruszam dalej. Mam nadzieję, że do Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie zdążę przed burzą. To kameralne, ale bardzo ciekawe miejsce, w którym warto się zatrzymać, aby rozprostować nogi i zaspokoić głód wiedzy. W dworze prezentowane są wnętrza ziemiańskie nawiązujące do przełomu XIX i XX wieku.  Oryginalne wyposażenie uległo rozproszeniu po II wojnie światowej, ale dzięki staraniom pracowników, wsparciu instytucji i osób prywatnych, dwór sprawia wrażenie, jakby za chwilę mieli do niego wrócić jego mieszkańcy. Muzeum otoczone jest 150 letnim parkiem, w którym można obejrzeć miejsca nawiązujące do dawnej części gospodarczej majątku: spichlerz, pasiekę, wędzarnię. Jest i historyczny sad, herbarium, ogród warzywny i obłędnie pachnąca aleja róż. Po krótkim spacerze, można wsiąść do łódki i popłynąć w romantyczny rejs, a potem spędzić tu noc.  

Ja tym razem jadę dalej, przekroczyć kolejne progi – tym razem pałacowe. Z Dąbrowy, do zabytkowego Pałacu w Korczewie jest zaledwie kilka kilometrów i obydwa obiekty warto dopisać do planu zwiedzania. Pałac od pożaru w 2021 roku jest w remoncie, ale nadal stanowi ważny punkt na turystycznej mapie Mazowsza. Parkuję motocykl na parkingu przy Pałacowej Kuźni i idę do parku.  Spacer po nim jest obowiązkowym punktem dla każdego, kto chciałby poczuć choć namiastkę duszy korczewskiego pałacu. W parku ukryty jest drugi co do wielkości budynek kompleksu – Pałacyk Syberia, który po latach remontów otworzył swoje progi dla zwiedzających. Znajduje się w nim wystawa stała, która opowiada o historii majątku w Korczewie oraz o ludziach, którzy ją tworzyli. Po spacerze wracam do Pałacowej Kuźni. Szybka kawa, ciastko i w drogę. Miało być „slow”, a niepokojąco szybko płynie mi tu czas.   

Kolejne miejsce na trasie to Pasieka nadbużańska w Skrzeszewie, Państwa Anny i Piotra Kunickich. To miejsce z 60 letnią tradycją! Kolorowe domy dla pszczół na tle ogrodu wyglądają jak z obrazka. Między ulami widzę pochyloną sylwetkę Pana Piotra – pszczelarski fach przejął po swoim tacie i teraz on z pasją oddaje się tej pracy. Zamieniam kask motocyklowy na kapelusz pszczelarski i nieśmiało powoli idę w jego kierunku. Wiem już, że pszczoły nie lubią pośpiechu, ani gwałtownych ruchów. Pan Piotr otwiera przede mną kolejne ule i udziela mi szybkiej lekcji pszczelarstwa, tłumacząc kto jest kim w pszczelej rodzinie – to Królowa Matka z charakterystyczną niebieską kropką, a to truteń. Powoli oswajam się z wszechobecnym bzyczeniem, ale trutnia boję się wziąć do ręki. Może następnym razem – gdy przyjadę tu na warsztaty wytapiania świec z wosku pszczelego prowadzone przez Panią Annę, będę odważniejsza. Po zdjęciu ochronnych kapeluszy, Pan Piotr dopytuje się o Tracera. Po krótkiej chwili okazuje się, że sam jest motocyklistą, a motocykliści traktowani są u niego ze specjalnymi względami. Pamiętajcie o tym i zaglądajcie do Skrzeszewa po najlepsze miody!  

Moja podróż powoli dobiega końca, ale z niesłabnącą ciekawością tego co czeka mnie za zakrętem, jadę dalej. Zatrzymuję się w młynie „Bracia Górscy”. To kolejne miejsce z historią. Młyn jest kontynuacją wielopokoleniowej tradycji młynarskiej Górskich, która sięga XIX wieku i obecnie już czwarte pokolenie para się tym zawodem.  W Repkach mąkę robi się od 1896 roku. Zmieniał się sam młyn, zmieniali się ludzie, ale zawsze byli to Górscy: najpierw Aleksander, potem Stanisław, następnie Jerzy, Bernard i Włodzimierz. Pan Bernard Górski wita mnie silnym uściskiem dłoni i od razu prowadzi do młyna. Przechodzimy przez sklep wypełniony workami mąki, dziesiątkami obrazów, kolekcją żaren i kamieni młyńskich, z których najstarszy pochodzi z 1837 roku. Dochodzi 17.00. Cichnie dźwięk maszyn, młynarze otrzepują mąkę z ubrań i wychodzą z młyna. A od rana znowu będą przesypywać się „Sokołowska jasna pszenna”, „Żytnia razowa”. Wszyscy w okolicy i nie tylko wiedzą, że z tej mąki będzie doskonały chleb.   

Ostatni przystanek na mapie mojej podróży po Nadbużańskiej Krainie Spokoju, to Dwór Gródek – malowniczo położony ośrodek wypoczynkowy. W tygodniu panuje tu spokój, ale w weekendy miejsce tętni życiem. Tutaj, stojąc na wysokiej skarpie żegnam się z Bugiem. I już nie mogę się doczekać powrotu w te rejony. A może 4 sierpnia pojedziemy tam razem?   

Nadbużański motocyklowy Slow Ride – zdjęcia

Nadbużański motocyklowy Slow Ride, realizowany jest wspólnie ze Stowarzyszeniem „Lokalna Grupa Działania – Tygiel Doliny Bugu” przy wsparciu Samorządu Województwa Mazowieckiego.  

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany