Na dzień przerwy z wytęsknieniem czekają przede wszystkim motocykliści. Kuba Piątek nie ukrywa, że po wahaniach pogody i wczorajszej nieoczekiwanej kąpieli w rzece jest solidnie przemarznięty.
– Wczoraj cały dzień spędziłem w deszczu, mrozie, a nawet śniegu. Dlatego dziś grzeję się pod kołdrą i odpoczywam. Regeneruję się przed drugim tygodniem Dakaru. Po wczorajszym etapie pełnym emocji bardzo potrzebuję odpoczynku – powiedział Kuba.
Dla zawodników dzień wolny to też czas, w którym mogą zająć się całkiem przyziemnymi rzeczami, np. praniem.
– Muszę zrobić porządny remanent w ubraniach. Wczorajszy odcinek był bardzo długi i pojazdy asystujące dotarły na biwak dopiero dziś rano, jadąc nawet do 15 godzin i pokonując rzeki, które w tych warunkach płyną nawet drogami asfaltowymi. Dlatego mam co robić, ale dziś odpocznę od ścigania – powiedział Marek Dąbrowski.
– Mechanicy zajmą się samochodem, a my uporządkujemy swoje rzeczy, zrobimy pranie. Tradycyjnie, jak co roku, będziemy mieli też niedzielną mszę, na której spotykają się wszyscy Polacy. Dziś możemy odpocząć od gór, a jutro znów poważne ściganie – dodał Jacek Czachor.
Zawodnicy myślą już o jutrzejszym, ósmym etapie Dakaru, wiodącym z Salty do Belén. Mierzący 766 km odcinek (w tym 393 km OS-u) będzie dla nich tegorocznym przywitaniem z wydmami.
– W końcu się wyspałem i odpoczywam, ale też przygotowuję się myślami do kolejnego tygodnia. Jutro przed nami trudny, bardziej pustynny odcinek. Mają być wydmy i więcej nawigacji – powiedział Kuba Przygoński.
– Tegoroczny Dakar jest inny od tych, do których przywykliśmy. Zawodnicy, którzy startują w Dakarze od lat, czekają na pustynię. Na nią wjedziemy już jutro – dodał Marek Dąbrowski.
Dziś będą się ważyły także dalsze losy załogi Adam Małysz / Xavier Panseri w tegorocznym Dakarze. Decyzje zapadną zapewne dopiero po tym, jak Małysz i Panseri dotrą na biwak. Z powodu awarii Mini na trasie siódmego etapu spędzili całą noc, ale dzięki niesłychanej determinacji dotarli na metę.
– By dotrzeć na metę, pokonaliśmy prawie 800 kilometrów na holu za ciężarówką serwisową, z przeżyciami, jakich nie życzę nikomu. Zatrzymywaliśmy się co chwilę i naprawialiśmy przód auta, bo urywał się zaczep. W górach dwa razy prawie straciłem przytomność. Uratował mnie tlen z jakiejś zabłąkanej karetki. Odcinek przejechaliśmy po ciemku, w odległości dwóch metrów za ciężarówką, cały czas się pilnując. Mimo że hol był sztywny, to non stop go wyrywało. Może i dobrze, że po tych półkach skalnych jechaliśmy po ciemku, bo gdyby było jasno, to nie wiem, czy bym nie wysiadł ze strachu. Jestem zmęczony, rozczarowany i zły. Nie znamy przyczyny awarii. To się okaże pewnie za parę godzin. Skrzynia jest cała, biegi wchodzą, auto nie jedzie. Nie ma sprzęgła, które jednak nie jest spalone, a najprawdopodobniej się rozpadło. Przyczyna wyjaśni się na biwaku. Jedno jest pewne – nie poddaliśmy się, a mogliśmy rzucić zabawki w cholerę i wrócić do domu. Zobaczymy, jakie dostaniemy kary i czy w ogóle organizatorzy pozwolą nam dalej jechać. Kiedy dotarliśmy na metę, nikogo już na niej nie było. Ale mamy ślad zapisany w GPS-ie, więc będziemy chcieli nadal walczyć – powiedział Adam Małysz po przejechaniu odcinka specjalnego, mając przed sobą jeszcze 300 km dojazdówki.
Adam Małysz, fot. ORLEN Team