Dotychczas ściganie osób łamiących przepisy ruchu drogowego było zadaniem dla drogówki, ale podobno Robert N. o pseudonimie „Frog”, który radośnie latał M3 po Warszawie, zainspirował Policję do ścigania jemu podobnych. Do tego celu zaprzęgnięto policjantów kryminalnych oraz funkcjonariuszy zajmujących się walką z cyberprzestępczością.
Przepis jest prosty – funkcjonariusze analizują film i docierają po nitce do kłębka, a w tym wypadku do pirata drogowego. W trudnych przypadkach (na przykład kiedy nie jest widoczna twarz sprawcy) policjanci będą analizować nagrania i obserwować potencjalne trasy, którymi może poruszać się sprawca wykroczeń. Funkcjonariusze będą liczyć, że zachęcony bezkarnością pirat drogowy będzie nadal łamał przepisy i zostanie złapany na gorącym uczynku.
Wszystko brzmi pięknie, ale na chwilę obecną przepisy są na tyle „śmieszne”, że piraci drogowi nie mają problemów z ich łamaniem. Nawet jeśli stracą prawo jazdy, to nadal mogą jeździć, ale każda kontrola drogowa uszczupli stan ich konta o 500 PLN, co dla właściciela BMW M3 czy innego tej klasy samochodu nie będzie odczuwalne. Na chwilę obecną nie wiadomo, czy „Frog” poniósł jakiekolwiek konsekwencje swoich wyczynów, a Policja zatrzymała go nie za niebezpieczną jazdę, ale za nielegalne posiadanie broni. Żeby było śmieszniej, to został on wypuszczony po przedstawieniu zarzutów i zastosowano wobec niego jedynie dozór policyjny.
Czy zatem takie grupy zajmujące się ściganiem osób powodujących zagrożenie w ruchu drogowym mają sens jeśli prawo nie jest na to gotowe?