Zakaz jazdy pojazdami osobowymi w weekendy ma być jednym ze sposobów na ograniczenie emisji CO2, z czym nasi zachodni sąsiedzi od dawna mają problem.
O durnych pomysłach unijnych urzędników na ekologię nie będziemy się rozpisywać, bo wyjdzie z tego litania narzekania. Zamiast tego ograniczymy się do streszczenia sprawy, bo tutaj, jak nigdzie indziej, fakty dobitnie dowodzą do jakiego absurdu można doprowadzić kierując się opiniami ekologicznych aktywistów.
Niemcy już dość dawno postanowili wyjść przed szereg unijnych planów redukcji CO2 i sami, z własnej woli, narzucili sobie drakoński cel obniżenia do 2030 r. emisji gazów cieplarnianych o 65 proc. w stosunku do roku 1990. To bardzo ambitne wyzwania, jeśli weźmie się pod uwagę, że jednocześnie ci sami Niemcy zamknęli swoje elektrownie atomowe, ale jednocześnie… pozostawili elektrownie węglowe.
I jeśli myślicie, że są to tylko jakieś polityczne dywagacje, niemające wpływu na życie zwykłego człowieka, to jesteście w błędzie. O ile w przemyśle realizacja planu idzie całkiem nieźle, o tyle transport to zupełnie inna bajka – w tym segmencie niespecjalnie są widoki na osiągnięcie celu za 6 lat.
Ratunkiem na poprawę tej sytuacji mają być nowe przepisy, nad którymi pracuje kilka ministerstw. Prace idą jednak ospale, dlatego Volker Wissing, niemiecki minister transportu ostrzegł, że gdyby nie udało się wprowadzić przepisów w rozsądnym terminie, będzie musiał sięgnąć po radykalne środki.
A środki te to np. zakaz jazdy pojazdami osobowymi w weekendy. Słowa, wypowiedziane w wywiadzie udzielonym magazynowi zeit.de, wywołały, jak można się spodziewać, ogromne oburzenie – Niemcy są znani z miłości do podróży samochodami i trudno sobie wyobrazić, by weekendy spędzali w swoich domach zamiast, jak dotąd, na objazdowych wycieczkach.
Co ciekawe, głos dezaprobaty słowami ministra wyraziła także ekstremistyczna organizacja ekologiczna Greenpeace, której zdaniem taka decyzja miałaby jedynie przykryć błędy popełnione przez ministra Wissinga. Tak czy inaczej skoro podobne pomysły w ogóle pojawiają się w przestrzeni publicznej, trzeba zastanowić się gdzie i czy w ogóle jest jakaś granica ekoterroryzmu.
źródła: moto.pl, zeit.de
Zostaw odpowiedź