Kiedy pierwsza edycja imprezy udaje się dobrze, przed organizatorami kolejnej edycji staje zawsze wyzwanie: zrobić to lepiej, inaczej i ciekawiej. Czy udało się to w tym roku?
Pogoda trzymała nas w niepewności już od połowy tygodnia, ale rajdowa sobota, 4 czerwca, okazała się, podobnie jak w ubiegłym roku, piękna i słoneczna. Od samego rana z łopoczącymi na wietrze banerami walczyli organizatorzy, rozdzielający zadania między wspomagających Grupę KCH Motocykle członków Departamentu Tuningu Małopolska. Ledwie na starcie stanęła brama rajdowa Orlen Oil, stoisko rozłożył producent akcesoriów skórzanych Terys i na stoliku przed biurem rajdu ustawiono piękne puchary wykonane z zębatek, a już pojawili się pierwsi zawodnicy. Nie wiadomo kiedy przybywało drużyn i pojazdów. Przywitali się z nami ubiegłoroczni zwycięzcy, ekipa Desert S-Quad, podjeżdżały kolejne motocykle, motorowery i quady, dla których powoli zaczynało brakować miejsca. Ostatecznie do rajdu Caban 2011 przystąpiło 15 drużyn, co daje 60 maszyn, które lśniły w porannych promieniach słońca.
Na start, panie i panowie…
Tuż przed startem odebraliśmy telefon. Jeden z punktów kontrolnych wypadł – okazało się, że w pobliżu miała obyć się wizyta pewnego VIP-a, o której nikt nas nie powiadomił. Po krótkiej burzy mózgów i wytypowaliśmy inny punkt, szybko decydując o przeniesieniu konkurencji i powiadomieniu zawodników. Nagle na telebimie, górującym nada Placem 1000-lecia, pojawiła się czołówka filmu z ubiegłorocznego rajdu. Przechodnie przystawali i oglądali się na nas, a zawodnicy komentowali, próbując zgadnąć, jakie atrakcje przygotowaliśmy dla nich w tym roku. Wreszcie ruszyła pierwsza ekipa. Start załóg oglądali z nami Dominik Kurek, który przyjechał z mamą, oraz Piotruś Wójcik z rodziną. O ile dla Dominika widok motocykli to norma, o tyle Piotruś z fascynacją i respektem przyglądał się ogromnym jednośladom i czterokołowcom. Tak samo szybko, jak się pojawiły, zniknęły z placu zawodnicy i ich maszyny, żegnając nas rykiem silników. Około 100-kilometrowa trasa, która ich czekała, obfitowała w niespodzianki. Oprócz punktów z konkurencjami każdy z teamów otrzymał rymowane wytyczne, za pomocą których musiał szukać czegoś związanego z Cabanem. Czego? Tego nie zdradziliśmy startującym. W ciekawych i charakterystycznych miejscach powiatu, m.in. w lokomotywie stojącej przy chrzanowskim Fabloku czy w starym młynie w Żarkach, ukryliśmy słowa, z których drużyna musiała ułożyć hasło. Za to czekały dodatkowe punkty, mogące pomóc w zwycięstwie. Hasła znajdowali po drodze na kolejne konkurencje, a wśród nich: na skałce fablokowskiej ustawiliśmy ubiegłorocznego monster bike’a, którym uczestnicy musieli wtoczyć się na strome zbocze, przy karniowickim kurhanie czekał zestaw motocyklowych elementów do odgadnięcia z zawiązanymi oczami, na zamku w Lipowcu ubieranie średniowiecznego woja na czas i rzut oszczepem, a na Starym Dworzysku „Caban-Arki”, czyli czterosobowe narty, na których team musiał jak najszybciej domaszerować do celu – ta konkurencja wywołała najwięcej śmiechu.
Tymczasem na placu 1000-lecia…
Gdy tylko ostatnia maszyna minęła bramę startową, niczym w ulu zaroiło się na placu od ludzi i samochodów. Na środku parkingu ustawiono slalom, czyli kolejną konkurencję, która czekała wszystkie teamy po przyjeździe na metę. Obok zaś mieliśmy wypadek. Na szczęście, wyłącznie inscenizowany – z lawety stoczyło się skasowane punto, przed którym ułożono równie doświadczony przez życie motocykl. To tam odbywała się najważniejsza z punktu edukacyjnego konkurencja. Motocyklistka Ania, czyli blond fantom szkoleniowy, leżała za samochodem, a w środku Punto jak najbardziej żywy, ale polany sokiem wiśniowym, dawał upust talentom aktorskim Killem, służący nam za rannego kierowcę. Czteroosobowe teamy musiały zająć się obiema osobami jednocześnie, sprawdzając funkcje życiowe, reanimując, układając w bezpiecznej pozycji oraz zabezpieczając miejsce wypadku trójkątem ostrzegawczym. Wszystko to pod okiem zawodowego ratownika medycznego, który oceniał konkurencję i szczegółowo wyjaśniał popełnione błędy. Okazało się, że szkolenia nigdy za wiele – Killem zszedł aż siedem razy, Anię – może ze względu na płeć – reanimowano nieco skuteczniej.