Czy może być coś piękniejszego niż klasowy motocykl, górskie serpentyny, piękne widoki i świetna zabawa wśród tak samo pozytywnie zakręconych osobników? Najwyraźniej dla ponad 35 000 motocyklistów z całego świata nie, dlatego po raz jedenasty miłośnicy motocykli BMW spotkali się w malowniczej, górskiej miejscowości Garmisch Partenkirchen.
Jadąc na tę imprezę po raz pierwszy, nie wiedzieliśmy do końca czego możemy się spodziewać. „It’s all about eating, drinking and having fun” – te słowa usłyszeliśmy od weterana zlotu, który przyjeżdża na miejsce już od siedmiu lat. To chyba najlepsze określenie, bo BMW Motorrad Days to tak naprawdę zlot motocyklowy, za to jedyny w swoim rodzaju.
Organizacyjna perfekcja
Jak wiadomo, Niemcy organizację mają opanowaną do perfekcji, co – tuż po autostradach – natychmiast rzuciło się w oczy. Wszystkie osoby funkcyjne były doskonale poinformowane, w mieście rozmieszczono informację jak trafić na teren eventu, na miejscu rozłożono dokładne plany stoisk, a „kropkę nad i” postawiło nazwanie zaimprowizowanych ulic na polu namiotowym.
Atrakcje
Jak co roku, teren został podzielony na część rozrywkowo-campingową oraz wystawienniczą. W związku z tym po przebyciu nierzadko ponad 2000 km i rozłożeniu tekstylnego mieszkania (większość zlotowiczów śpi pod namiotami) rzesze fanów biało-niebieskiej marki ruszyły sprawdzić co tym razem przygotowali dla nich organizatorzy. …przechadzając się wśród zaparkowanych maszyn co chwila natrafiało się na ciekawą przeróbkę, bądź egzemplarz, który już nie raz odbył podróż dookoła świata…
A trzeba przyznać, że jak na zlot – atrakcji bylo bardzo dużo. Przede wszystkim miejsce dla siebie znalazło wielu związanych z marką BMW tunerów motocykli, producentów akcesoriów i organizatorów wycieczek w najdalsze zakątki globu, najlepiej na niezastąpionym R1200GS. Zakochani w logo ze śmigłem, mogli ubrać się w kilku punktach sprzedaży oficjalnej odzieży BMW, również replik teamów wyścigowych.
Punktem programu, przyciągającym największą uwagę, z pewnością były pokazy Chrisa Pfeiffera, którego poziom jazdy to klasa sama w sobie. Nawet w ciężkich warunkach pogodowych zdawało się, że dla duetu Chrisa i F800R nie ma ewolucji niemożliwej do wykonania.
Dla wszystkich, którzy zamiast patrzeć, woleli jeździć, przygotowano wyjazdy w malownicze trasy wraz z przewodnikiem, który dość żwawo oprowadzał po bliższej i dalszej okolicy po to, aby każdy mógł czerpać przyjemność z jazdy po krętych, górskich drogach. Nie zapomniano też o miłośnikach offroadu, dla których przygotowano terenową trasę oraz specjalny odcinek tyko do jazdy na wyczynowych modelach Husqvarny. Będąc już przy tej drugiej, należącej do BMW marce, trzeba przyznać, że była dobrze widoczna i mocno promowana.
Swoistą atrakcją były też… przybyłe na zlot prywatne motocykle. Przechadzając się wśród zaparkowanych maszyn co chwila natrafiało się na ciekawą przeróbkę bądź egzemplarz, który już nie raz odbył podróż dookoła świata.
Nie samą jazdą człowiek żyje
A wieczorem? Wursty pod każdą postacią, pszeniczne piwo i zabawa przy dobrej muzyce. Szkoda, że tegoroczną edycję popsuła nieco zimna i deszczowa pogoda. Cóż, taki urok górskiej aury, a motocykliści to przecież twardzi zawodnicy. Nam się spodobało, więc już robimy w redakcji zapisy kto jedzie na następną edycję. Do zobaczenia za rok!