Wszyscy znamy co najmniej kilka miejsc, gdzie ustawiono bezsensowne ograniczenia prędkości, np. na terenie zabudowanym, który okazuje się prostą drogą przez szczere pole. Jeden z kierowców przekroczył prędkość w takim właśnie miejscu o szalone 25 km/h. Oczywiście został złapany, ale nie przyjął mandatu. Po kilku rozprawach w różnych instancjach sądu w końcu dopiął swego i zamiast grzywny otrzymał naganę.
Sąd uznał, że w miejscu gdzie złapano kierowcę, ograniczenie do 50 km/h nie służy poprawie bezpieczeństwa i powinno zostać zmienione na co najmniej 70 km/h. Na dodatek sędzia nie odpuścił również funkcjonariuszom ustawiającym się w podobnych lokalizacjach. Wytknął policji, że łapanki w takich miejscach nie podnoszą bezpieczeństwa na drogach, a służą tylko wyciąganiu pieniędzy z kieszeni kierowców. Swoją drogą ciekawe, czy ten wyrok stanie się precedensem i w naszym prawodawstwie.
Spojrzawszy na to, co dzieje się na naszych drogach – kolejne fotoradary, kontrole kaskadowe, nieoznakowane radiowozy i inne atrakcje – miło jest usłyszeć, że w tej fali pozornego dbania o nasze bezpieczeństwo (a w rzeczywistości wyciągania z naszych kieszeni zaplanowanych 1,5 mld zł) ktoś jeszcze myśli logicznie. Oczywiście, nie popieramy jazdy po mieście z prędkością światła. Ale byłoby miło zobaczyć w końcu to, co zapowiadali politycy już jakiś czas temu: zweryfikowanie miejsc dokonywania kontroli drogowych i umieszczania radarów,a następnie ustawienie ich w naprawdę niebezpiecznych punktach.