Spis treści
Przejechać sławnymi drogami, odwiedzić Decebala – nieustraszonego króla Daków – i napić się wina znanego na całym świecie… Nasze plany na Rumunię nie były wygórowane. Jeszcze zanim wróciliśmy, narobiliśmy sobie apetytu na kolejne wyjazdy do tego kraju.
Po całym dniu męczącego tranzytu przez Słowację i Węgry, jedyne, o czym marzymy, to zimna timisoreana i gorące mittitei (grillowane kiełbaski z mielonego mięsa). Jak zwykle nie mamy zaplanowanego żadnego noclegu, bo przecież najczęściej nie mamy pojęcia, gdzie zakończymy dzień podróży. Tym razem jednak nabieramy wątpliwości – w Saloncie jest tylko jeden hotel, w dodatku drogi jak nieszczęście.
Pytamy w cukierni i aptece i w końcu się udaje – lądujemy w Madaras, w lokalu o zachęcającej nazwie Millenium. Jest tutaj przyjemna restauracja, są czyste pokoje – czego chcieć więcej?
Przy kolacji podsumowujemy dzień i przygotowujemy się na kolejny. W planach mamy piękną drogę wzdłuż Dunaju i coś specjalnie dla mnie – szczypta enoturystyki, czyli wizyta w jednej z najpiękniejszych winnic Rumunii.
W odwiedziny do Decebala
Rano, po szybkiej kawie w kawiarni Pergola w Aradzie, ruszamy na południe. Na naddunajską drogę wjeżdżamy w okolicach Coronini. Ten fragment to przebój wśród motocyklowych tras Rumunii. Z całą pewnością nie ustępuje urokiem ani Transalpinie, ani Transfogaraskiej. Dziesiątki łagodnych zakrętów prowadzą nas wzdłuż Dunaju. Nawierzchnia mogłaby być nieco lepsza, ale uznajemy, że wobec takich widoków nie będziemy się nad tym rozwodzić.
Pawła i moja obecność w tym miejscu ma jeszcze jedno uzasadnienie. On o tym nie wie, ale ja przy okazji mam w planie odwiedzić jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc Rumunii – monumentalną głowę króla Daków Decebala, wyrzeźbioną w skalistym zboczu góry. Rozmiar tej rzeźby i jej lokalizacja przywołują na myśl Argonath – bramę północnego krańca Gondoru, opisaną w powieści „Władca pierścieni”.
Winnice Avincis
Spokojnym tempem jedziemy dalej w stronę Drăgășani. Znajduje się tam winnica Avincis, słynąca z doskonałych win, znanych na całym świecie. Ciekawostka: na butelki z logo Avincis można czasem natknąć się w Biedronce. Zjeżdżamy z głównej trasy i wąską drogą wspinamy się na niewielkie wzgórze. Nagle jakby zmienia się świat – na rozległej polanie stanowiącej szczyt pagórka widzimy dwa budynki. Pierwszy to obłożony kamieniem kompleks noclegowy, drugi to sztuczne wzniesienie, w którego wnętrzu mieszczą się pomieszczenia produkcyjne i magazyny.
Zwiedzamy wnętrza winnicy, piwnice po dach wypełnione beczkami ze szlachetnymi trunkami, a na koniec degustujemy najprzedniejsze rodzaje tutejszych win. Ich wspólną cechą jest niezwykła lekkość – białe są bardzo świeże, czerwone zaś tworzą idealny balans między słodyczą a posmakiem garbników. Dzień kończymy w gustownie urządzonym pokoju – gospodarze zadbali, by każdy szczegół pasował do stylowego charakteru tego miejsca.
Przeboje rumuńskiej turystyki
Rano ruszamy na Transalpinę – oprócz Transfogaraskiej chyba najbardziej znaną motocyklową atrakcję Rumunii. Jeszcze kilka lat temu droga ta miała status najpiękniejszej szutrowej trasy w Europie. Dziś jest w całości pokryta asfaltem, co tylko dodało jej popularności. Wypchane dzieciakami Dacie i Škody suną w górę i w dół, poganiane wyrywającymi się w zakręty motocyklami.
Tu i ówdzie podjazd blokuje a to kamper, a to bus. Wyprzedzamy, gdzie tylko się da, lekceważąc ciągłe linie, zakręty i zwężenia. Uważamy na owce i krowy, które czasem pojawiają się na drodze. Transalpina w swojej górnej części biegnie graniami, dlatego w pewnym momencie serpentyny na podjazdach ustępują miejsca nie mniej zachwycającym długim łukom.
Stajemy na moment w najwyższym punkcie, na przełęczy Urdele, by przez chwilę napawać się widokami. Wilgotnoszara aura wydobywa ze skalnych zboczy nieskończenie wiele odcieni zieleni, które w mdłym, przytłumionym przez chmury świetle kontrastują z szarością skał, dając zaskakująco żywe
zestawienie.
Tajemnica Transalpiny
Próbujemy lokalnego przysmaku o nazwie bulz (grillowana kasza kukurydziana z serem i boczkiem), po czym ruszamy w dół. Transalpina niektórym funduje niekoniecznie przyjemną niespodziankę. Otóż wielu nie wie, że droga ta dzieli się na dwie części. Pierwsza, niższa, biegnie z Sebeș do Obârșia Lotrului. Druga, wyższa, z Obârșia Lotrului do Novaci. Podróżujący z Sebeș skręcają często w Obârșia Lotrului na Brezoi lub Petroșani, zawiedzeni tym, że nie doświadczyli żadnych spektakularnych widoków. Tymczasem te czekają na drugiej, wyższej części.
Kolejną noc spędzamy w niemal kultowym wśród motocyklistów miejscu – w Casa Iris w Petrești. Pensjonat prowadzi Mircea, który sprzyja motocyklistom w ogóle, a polskim w szczególności. Zawsze można tam liczyć na zimne piwo wieczorem i pyszne śniadanie.
Rodzinny dom Drakuli
Następnego dnia robimy wypad do Sighișoary – pięknego, barwnego miasta, miejsca narodzin najsławniejszego bodaj władcy Rumunii – Vlada Tepesa (Włada Palownika), zwanego Drakulą. Bez cienia przesady mogę nazwać to miejsce rumuńskim Krakowem – nastrojowe centrum wrze nieprzebraną wielokolorową ciżbą płynącą przez wszystkie uliczki. Snujemy się tam dwie godzinki, ale na czekanie w motocyklowych butach i portkach w kilkugodzinnej kolejce do domu Drakuli nie mamy nastroju.
Na kolejny dzień mamy zaplanowaną ikonę rumuńskiej turystyki – Transfăgărășan. Ta wybudowana kosztem życia wielu żołnierzy droga bezpowrotnie zmieniła pierwotny kształt tej części pasma górskiego. Tysiące ton dynamitu zamieniły żywe góry w widoczne do dziś skalne rumowisko, grzebiąc lokalny ekosystem, ale także dziesiątki istnień ludzkich. Trzeba jednak przyznać, że piękno tej trasy, szczególnie jej północnej strony, powala. Niesamowita kombinacja niezliczonych zakrętów, prostych i wzniesień onieśmiela i zachwyca jednocześnie.
Nitka drogi wije się nieskładnie to w prawo, to w lewo, zwężając się czasem, a czasem rozszerzając. Miejsce majestatyczności, którą pamiętamy z Transalpiny, zajmuje dzikość i szaleństwo. Nawierzchnia jest czasem bardzo kiepska, ale nie na tyle, by zakłócić przepływ endorfin. Po tunelu na szczycie drogi charakter Transfogaraskiej zmienia się. Strona południowa wydaje się bardziej uspokojona, przyjaźniejsza. Także tutaj nie brakuje jednak zakrętów i zaskakujących fragmentów, ale nie wydają się one już tak szalone.
Ana w Bran
Zatrzymujemy się na chwilę przy potężnej tamie na jeziorze Vidraru, następna przerwa to obiad w Cabana La Cetate – restauracji leżącej pod twierdzą Poienari. Chętnie zwiedziłbym to miejsce, ale od tego pomysłu odstrasza mnie jego lokalizacja na samym szczycie góry. Najedzeni i zadowoleni jedziemy w stronę Bran, gdzie znajduje się jeden z najsłynniejszych zamków Vlada Tepesa.
Po południu meldujemy się w niewielkim pensjonacie Ana w samym centrum Bran. Z nowo poznaną parą Polaków, podróżujących Tenerą 660, idziemy schłodzić się zimnym piwem i wymienić doświadczenia podróżne.
Bran to turystyczny tygiel, taki, który nasuwa skojarzenia z Zakopanem. Tłumy turystów zalewają każdy skrawek wolnego miejsca, płyną między straganami i szczelnie wypełniają restauracje. Nad tą turystyczną lawą góruje piękny, dumny i niewzruszony zamek.
Niestety, aby się do niego dostać, musimy odstać w kolejce około pół godziny. Zwiedzanie odbywa się w ślimaczym tempie, ale to akurat zaleta – dzięki temu wszystko można dokładnie obejrzeć. Charakter zamkowych wnętrz jest kameralny, niemal intymny. Brak tu ogromnych sal, nieskończenie długich korytarzy czy monstrualnych dziedzińców. W zamian są urokliwe pokoje, stylowe krużganki i balkony oraz zaciszne kąty, w których można wczuć się w bogatą historię tego miejsca.
Ciasno, ale miło
Następnym naszym celem jest kanion Bicaz – kolejny przebój turystyki w Rumunii. Jedziemy piękną, łagodnie krętą drogą E578 przez Sfantu Gheorge i Miercurea-Ciuc do Gheorgheni, gdzie skręcamy na wschód, w stronę Lacul Rosu – Czerwonego Jeziora. Tutaj zaczyna się orgia zakrętów, które biegną coraz wyżej i wyżej. Droga zachęca do szaleństw, ale zamiast tego rozglądam się na boki – bogactwo widoków jest nieprzebrane!
Po 25 km dojeżdżamy do Czerwonego Jeziora – bardzo popularnego wśród Rumunów miejsca wypoczynku. Ta popularność przekłada się na dzikie tłumy, więc po krótkim postoju ruszamy dalej, do kanionu Bicaz. Ten, choć krótki, robi na nas piorunujące wrażenie – wysokie skalne ściany otulają nas z obu stron, miejscami skały są tak blisko, że jadąc mogę dotknąć ich ręką. Tuż poniżej drogi płynie maleńki strumyczek. Trudno w to uwierzyć, ale to właśnie on, Bicaz, wyrzeźbił ten skalny przesmyk.
Słońce powoli zbliża się do horyzontu, a my mamy w planie dojechać dziś do Săpânțy – miejsca znanego na całym świecie z Wesołego Cmentarza, a dokładnie z kolorowych nagrobków dekorowanych malowidłami przedstawiającymi scenki z życia osób tam pochowanych. Wskakujemy na motocykle i na azymut lecimy na zachód.
Śmierć na wesoło
Zupełnie niechcący zjeżdżamy z głównej drogi tranzytowej DN 17C w boczną 186 przez Săcel i Bogdan Voda. To strzał w dziesiątkę – po obu stronach raz za razem widzimy piękne drewniane, zadaszone bramy – symbol marmaroskiej architektury. Oprócz tego skanseny, muzea i drewniane monastyry, w tym niezwykły Mănăstirea Bârsana.
Dobrze po zmroku znajdujemy przytulne gospodarstwo u babinki, która nie zna ani słowa w języku innym niż rumuński. Z samego rana, po dobrej kawie od gospodyni, ruszamy w stronę Săpânțy. Wesoły cmentarz to unikatowa nekropolia, gdzie niemal każdy grób został pomalowany w charakterystyczne wzory i ozdobiony scenką z życia zmarłego. Swoją niezwykłą formę cmentarz zawdzięcza miejscowemu artyście Stanowi Ioanowi Patrasowi, który pierwszy taki nagrobek wykonał w 1935 roku.
Z pewnością nie była to nasza ostatnia wyprawa do Rumunii. Już podczas pierwszej zbieraliśmy inspiracje do kolejnych wyjazdów, zapamiętywaliśmy ciekawe miejsca i planowaliśmy przyszłe wyprawy. Ten arcyciekawy kraj ma dziś do zaoferowania bogactwo wrażeń, którego nie sposób ogarnąć w czasie jednej wizyty.
Zostaw odpowiedź