Choć nie brakuje kampanii edukujących kierowców, a kary za jazdę pod wpływem alkoholu nie są małe, wciąż przybywa kierowców jeżdżących na podwójnym gazie.
Tylko w ubiegłym roku policjanci zatrzymali 183 000 nierzeźwych kierowców. To o 10,6 % więcej niż w roku 2010. Trudno uzasadnić, czy wzrost wynika z coraz lepszego sprzętu kontrolujących stróżów prawa, czy z lekkomyślności kierujących pojazdami, którzy nie obawiają się kar. Zdaniem ekspertów, psychologicznym „batem” na pijanego byłby przyspieszony tryb karania, który stosuje się obecnie m.in. w stosunku do kiboli stadionowych, a który w przypadku kierowcy jest często jedynie teorią. Nie od dziś mówi się także, że kary za jazdę pod wpływem alkoholu są zbyt niskie i praktycznie nieodczuwalne dla bardziej zamożnych kierowców.
Zastanawiając się w redakcji nad problemem, stwierdzamy, że dopóki kampanie społeczne nie będą zwyczajnie trafiać do głów ludzi wsiadających za kierownicę po użyciu alkoholu i dopóki będzie istniało ogólne ciche przyzwolenie na to, że wychodzący z imprezy lekko wstawiony pan wsiada np. do auta, bo „przecież mieszka niedaleko”, „na pewno dojedzie”, „po co mu robić problemy”, „jak mu się zabierze kluczyki, to ktoś go będzie musiał odwieźć”, dopóty nic się w naszym społeczeństwie nie zmieni. Przerażające jest patrzenie nie na statystyki, ale na fakt, że na drodze może nam zdarzyć się to samo, co Marcinowi, którego sprawę opisywaliśmy całkiem niedawno. A już szczególnie dobija podejście, które zna chyba każdy, kto choć raz był na zlocie motocyklowym. Ma ono tytuł „przecież jedno piwo nie zaszkodzi”. Czy naprawdę bez tego jednego piwa nie da się żyć? Czy ten jeden kieliszek wina musi być wypity? Czy może rację mają ci, którzy lobbują za konfiskatą pojazdu przy złapaniu nietrzeźwego kierowcy? My powoli przestajemy mieć wątpliwości…