Abonament za lepsze przyspieszenie samochodu? Na taki pomysł wpadł jeden z producentów. Tylko czy to naprawdę taki zły pomysł?
Abonamenty to niegłupie rozwiązanie i z tej formy płatności korzystamy coraz częściej. Dzięki niej możemy płacić niewielką, w stosunku do kosztów naprawy, składkę ubezpieczeniową, korzystać z ochrony zdrowia, czy też usług telekomunikacyjnych. Do niedawna nikomu nie mieściło się w głowie, by w zamian za stałą miesięczną opłatę korzystać z samochodu, zamiast po prostu go kupić i utrzymywać. Dziś to już norma.
I ten przykład dość dobrze ilustruje, w którą stronę rozwijać będzie się zjawisko abonamentu. W przyszłości będą nim objęte usługi, które dziś uważamy za coś naturalnego, lub przyjmujemy, że stanowią integralną część produktu. W ten sposób działa np. Google Dysk, pakiet Office, czy niektóre pakiety programów graficznych – zamiast kupować program na własność, płacimy roczny abonament za używanie go, albo też jego części.
Pierwsze przymiarki do implementacji tego systemu do motoryzacji prowadziła Tesla. Nabywcy otrzymywali pojazd w pełni wyposażony, ale, podobnie jak w grach komputerowych, część opcji była nieaktywna. Można było z nich skorzystać na żądanie, po opłaceniu dodatkowej usługi. W teorii rozwiązanie to wydaje się zasadne – kupuję samochód, w którym działa to, co jest mi potrzebne, a kiedy potrzebuję, by działało coś więcej, np. tempomat, po prostu to dokupuję. Dokładnie tak funkcjonują np. smartfony.
Tesla nie oferowała jednak abonamentu. Jeśli użytkownik chciał z danej opcji skorzystać (np. z autopilota), musiał ową opcję dokupić. Mercedes poszedł krok dalej – swoim amerykańskim klientom w zaoferował opcję lepszego przyspieszenia do setki w ramach abonamentu. I znów – opcja ta wydaje się całkiem w porządku: jeśli na co dzień jeżdżę spokojnie, ale czasem mam ochotę poszaleć, wykupuję sobie lepsze osiągi na pewien okres.
W motocyklach także widzimy kilka możliwości zastosowania takiego rozwiązania – jeśli np. wyjeżdżam w dłuższą trasę tylko raz w roku, chętnie zapłaciłbym dwumiesięczny abonament za adaptacyjny tempomat. A skoro na tor jeżdżę tylko w ciepłe miesiące, mógłbym dokupić sobie lepsze osiągi i quickshifter tylko na pół roku, w abonamencie.
Pozostaje tylko kwestia jak traktować uśpione systemy w zakupionym na własność pojeździe. Skoro motocykl, czy samochód należy do mnie, to dlaczego nie mogę korzystać z wszystkich urządzeń? Dziś producenci po prostu ich nie montują, co stwarza gigantyczne problemy logistyczne, bo trzeba brać pod uwagę wymagania różnych nabywców. Znacznie prościej byłoby przygotować pojazd w jednej wersji i pozostawiać możliwość decydowania o finalnym wyposażeniu nabywcy. Tylko czy jesteśmy dziś gotowi to zaakceptować?
Zostaw odpowiedź