autor: Joanna Zientarska
Ludzi na świecie jest ponad siedem miliardów i na szczęście wszyscy różnią się od siebie. Inaczej byłoby potwornie nudno i wszyscy prawdopodobnie toczylibyśmy podobny żywot. Wyobrażacie sobie na przykład samych księgowych lub rzeszę biznesmenów podążających codziennie rano z teczką do pracy? Spokojnie.
Póki wśród tych siedmiu miliardów znajdzie się choćby garstka naładowanych dobrą energią, pozytywnych wariatów, mamy szansę nie zestarzeć się przedwcześnie i nie zawisnąć z pilotem w ręku na sofie. Kamień wielkości głazu narzutowego spadł mi z serca, kiedy dołączyłam do grona kompletnie zakręconych podróżników, którzy w Rudzie Śląskiej na festiwalu The Art of Ride zjednoczyli się tylko w jednym celu – dzielenia się swoją pasją. Dzięki takim ludziom na świecie zawsze będzie działo się coś niesamowitego.
Mateusz Widuch, autor całego zamieszania, wysłał mi informację z dokładnym adresem miejsca, które musiało okazać się jedyne w swoim rodzaju. Stare, klimatyczne kino połączone z klubokawiarnią, prowadzone przez kolejnych pasjonatów. Strzał w dziesiątkę. W takiej atmosferze przeniesienie się w wyobraźni do Afryki, na Syberię, do Mongolii czy na Alaskę było czystą przyjemnością. Nie mam pojęcia jak i kiedy upłynęła cała sobota. Po ostatnim filmie wyszliśmy na zewnątrz. Okazało się, że był już środek nocy i tylko otwarty 24 godziny na dobę kebab uratuje nas od śmierci głodowej.
The Art of Ride jest czymś więcej niż tylko festiwalem filmów o motocyklowych podróżach. To moment, w którym spotykają się ludzie ogarnięci podobną wizją, realizowaną na wiele różnych sposobów. Łączy ich motocykl, uśmiech na twarzy i pragnienie poznawania świata. Różnorodność charakterów przejawia się w klimacie filmów – od kompletnie szalonej „Moto Syberii” Maćka Swinarskiego i Mirka Kolerskiego (czapka z głowy za pomysł na realizację filmów) po spokojne i wyważone relacje jak „Sibirsky Extreme”. Nie brakowało barwnych prezentacji i opowieści, które zarażały optymizmem. Ricardu Fite Gonzalez, żywiołowy Hiszpan, używał wszystkich możliwych środków ekspresji, a Olga Kicińska udowodniła, że kobiety też mogą podróżować na jednośladach.
Nie sposób wymienić wszystkich, za co z góry przepraszam. Wiem jedno – podczas The Art of Ride nie spotkałam nikogo, kto wydawał się tam być przypadkiem. Bo nawet rodziny z dziećmi, które pojawiły się na sali, sprawiały wrażenie totalnie zarażonych pasją. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Żeby znaleźć swoją własną metodę na cieszenie się z życia. Festiwalu za rok nie ominę, choćby miało być trzęsienie ziemi.
Patronat medialny nad festiwalem The Art of Ride objął MOTOGEN.