Spis treści
120. urodziny marki to wyjątkowa okazja do świętowania. W końcu niewiele jest na świecie firm, które nieprzerwanie działają od dwunastu dekad. Jedną z nich jest Harley-Davidson, na którego jubileuszu byłem w Budapeszcie.
Dlaczego Budapeszt? Przedstawiciele Harleya, pytani o ten wybór nie potrafili udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Lokalizacja była bowiem wypadkową kilku czynników – dobrego skomunikowania, przyjaznej infrastruktury i, co chyba najważniejsze, możliwości dogadania się z lokalnymi władzami. A to, przy tak ogromnej skali imprezy, wydaje się chyba najważniejsze.
Ktoś, kto lubi klimaty zlotowe, z pewnością był tą imprezą zachwycony. Ja starałem się do niej przygotować bez szczególnego nastawienia, choć przyznam, że tłumów ludzi i zlotowej specyfiki unikam jak ognia i nie przepadam za taką formą realizacji motocyklowej pasji. Wkrótce po przybyciu na miejsce okazało się jednak, że wszelkie ewentualne obawy były całkowicie nieuzasadnione.
Budapeszt to prawdziwy sztos!
O samym Budapeszcie rozpisywać się nie będę, napiszę tylko, że kto nie był – koniecznie musi wpisać to miasto na swoją listę „do odwiedzenia”. Jakże różna jest stolica Węgier od Warszawy! Niby pełna ludzi, a spokojna. Niby mocno zurbanizowana, a pełna zieleni. To doskonałe miejsce na jesienny city break – latem jest jednak zbyt gorąco.
Urodziny Harleya zlokalizowano na terenie nowoczesnego stadionu piłkarskiego Puskás Aréna. To właściwie cały kompleks sportowy, dobrze rozplanowany i na tyle rozległy, by bez problemu zmieściły się na nim wszelkie aktywności zaplanowane przez organizatora. A tych był prawdziwy ogrom.
W ogromnej hali ulokowano wystawę customów. Dziesiątki niewiarygodnie zmodyfikowanych maszyn zachwycały, zdumiewały i kazały nam zastanowić się nad granicą między sztuką a użytecznością. Był to też spektakularny przykład na jak wiele różnych sposobów można zmodyfikować kilka motocykli.
Kolejka do… koszulek
Największa kolejka ustawiała się jednak do ogromnej hali namiotowej. Od rana do wieczora kilkaset osób oczekiwało na możliwość wejścia do środka i kupienia… rocznicowych koszulek, bluz, czapek i innych gadżetów związanych ze 120. urodzinami amerykańskiej marki. W sobotę, przedostatniego dnia imprezy, ciuchów już prawie nie było, a kolejka wciąż stała.
Swoje stoiska miało także kilku dealerów H-D z Europy, w tym, jako jedyny z Polski, Harley-Davidson Katowice. Z Polski widziałem zresztą kilka innych marek – swoje torby sprzedawała firma AGM, a Jack&Dog opowiadał o wyprawach z psem i zachęcał do zakupu zaprojektowanego przez siebie kosza dla czworonoga.
Wszelkiego dobra w bród!
Jak to na takich imprezach bywa, uczestnicy mieli do dyspozycji mnóstwo stoisk z gadżetami, odzieżą, akcesoriami, a także potężną bazę jadłowozów, w których królowały przysmaki z grilla, ale nie brakowało także miejsc oferujących potrawy kuchni z całego niemal świata. Tanio nie było, ale to akurat standard na tego typu imprezach.
Harley Owners Group (HOG) miała własną strefę, z własną sceną, namiotem z okolicznościową odzieżą, własnymi stoiskami i atrakcjami – oczywiście była ona otwarta dla wszystkich chętnych. Lokalizacja strefy nie kolidowała ze sceną główną, zlokalizowaną w centralnej części terenu imprezy.
A na głównej scenie działo się! Już od czwartku czadu dawały lokalne węgierskie zespoły, w piątek i sobotę można było usłyszeć The Darkness, Wolfmother, The Picturebooks, czy Larkin Poe. Dawka muzyki była potężna, nagłośnienie bez pardonu masowało flaki, a atmosfera była znakomita.
Organizator nie zapomniał również o najmłodszych fanach Harleya-Davidsona. Na Puskas Arena można było znaleźć także strefę adrenaliny z niezliczonymi atrakcjami, jak trampoliny, karuzele, czy inne podobne rozrywki. Była również strefa LEGO i pokazy akrobacji motocyklowych i samochodowych.
Parada ulicami Budapesztu
Zdecydowanie najważniejszym i najbardziej spektakularnym elementem 120. urodzin Harleya-Davidsona była sobotnia parada ulicami miasta. Wzięło w niej podobno 7 tys. motocykli, jednak kiedy patrzyłem na przygotowania do startu, odniosłem wrażenie, że maszyn było znacznie, znacznie więcej. Co ciekawe, w paradzie wzięły udział nie tylko motocykle z Milwaukee, widziałem Hondy, BMW, a nawet kilka skuterów.
W paradzie wzięło udział wiele osobistości ważnych dla marki, w tym rodzeństwo Karen i Bill Davidson, potomkowie założyciela firmy, czy Colson Baker, znany jako Machine Gun Kelly. Na całej, 12-kilometrowej trasie przejazdu motocyklistów witali mieszkańcy Budapesztu. Kolumna była tak długa, że kiedy pierwsi uczestnicy wrócili już na miejsce startu, ostatni dopiero je opuszczali.
United We Ride
120. urodziny Harleya-Davidsona pozwoliły mi poczuć co tak naprawdę stoi za marketingowym hasłem „United We Ride”. Nie było to zbiorowisko dziwadeł i osobliwości, ale coś całkiem innego – urodziny dobrego kumpla, które dają okazję do spotkania się, wspólnego spędzenia czasu, pogadania o różnych sprawach i poznania nowych ludzi. Mimo ogromu ludzi, atrakcji i obecności alkoholu, impreza miała przyjacielski, wręcz rodzinny charakter, sprzyjający zabawie. Być może po raz pierwszy poczułem co to znaczy motocyklowa wspólnota i uczucie to naprawdę mi się spodobało.
Zostaw odpowiedź