Zakazy dla motocykli: urzędnicy ogłaszają sukces, rzeczywistość odsłania absurd - Motogen.pl

Urzędnicy z dumą ogłaszają sukces eksperymentu z zamykaniem dróg dla motocyklistów, ale czy naprawdę jest co świętować? Liczba wypadków na jednej drodze rzeczywiście spadła, ale… wzrosła na innych trasach dookoła.

Statystyki przedstawione przez urzędników wydają się niepodważalne: ogólna liczba wypadków na Kesselberg (czytaj więcej tutaj) spadła o 40%, a tych z udziałem motocykli niemal o połowę. Przed wprowadzeniem zakazu notowano średnio 28,4 wypadków rocznie, w tym 20,8 spowodowanych przez motocyklistów. W latach 2023–2024 liczby te zmniejszyły się do 17 i 11,5 odpowiednio. Można by powiedzieć: „Statystyka nie kłamie”. Ale czy rzeczywiście?

Przy bliższym spojrzeniu widać, że za sukcesem stoi nic więcej, jak po prostu drastyczne zmniejszenie liczby użytkowników trasy. W końcu skoro motocykliści nie mogą tam jeździć, trudno, aby powodowali wypadki.

Gdzie podziali się motocykliści?

Najciekawszym efektem zakazu jest nie to, co wydarzyło się na Kesselbergu, ale to, co dzieje się na innych drogach regionu. Motocykliści, pozbawieni możliwości korzystania z ulubionej trasy, zaczęli szukać alternatyw. I znaleźli je – w miejscach takich jak Sudelfeld, gdzie liczba wypadków z ich udziałem wzrosła dwukrotnie.

Tak jak woda, która zawsze znajdzie ujście, tak i motocyklowe rzeki po prostu popłynęły innymi dolinami. Zamiast poprawić bezpieczeństwo w regionie, ograniczenie w Kesselbergu spowodowało przesunięcie problemu na inne trasy. Na Sylvenstein motocykliści organizują nielegalne imprezy, także w Sudelfeld policja ma pełne ręce roboty. Nam to na sukces nie wygląda.

Prawdziwy problem? Brak doświadczenia

Statystyki dotyczące wieku sprawców wypadków również rzucają interesujące światło na sytuację. Sześciu z jedenastu motocyklistów, którzy spowodowali wypadki w 2024 roku, miało mniej niż 21 lat. Najstarszy miał 33 lata. Problemem wydaje się zatem nie sama trasa, ale brak doświadczenia za kierownicą.

Urzędnicy jednak zadowoleni przypisują sukces ograniczeniom, zamiast zauważyć, że być może skuteczne byłoby inne rozwiązanie – na przykład poprawa standardu edukacji dla motocyklistów. Ale kto by się tym przejmował, skoro łatwiej po prostu zamknąć drogę.

Kosmetyka bezpieczeństwa

Nie można zapominać, że zakaz jazdy motocykli to jedynie część większej strategii. Na Kesselbergu od lat obowiązuje zakaz wyprzedzania, ograniczenie prędkości do 60 km/h oraz bariery ochronne z dodatkowymi zabezpieczeniami. Policja prowadzi wzmożone kontrole, a mimo to wypadki wciąż się zdarzają.

Wprowadzanie kolejnych obostrzeń przypomina trochę próbę ugaszenia ogniska wodą z dziurawego wiadra – ostateczny sukces wydaje się wątpliwy, skoro sama strategia jest do bani. Tymczasem władze chwalą się, że nielegalne wyścigi na trasie niemal zniknęły. Trudno, żeby było inaczej, skoro trasa jest zamknięta w najatrakcyjniejszych godzinach.

Ironia losu

Największą ironią całej sytuacji jest to, że sukces eksperymentu na Kesselberg to żaden sukces, skoro inne trasy stają się bardziej niebezpieczne. Policja w Sudelfeld wprowadza identyczne środki, jakie zastosowano na B11, licząc, że tym razem problem nie ucieknie gdzieś indziej. Ale wiele wskazuje na to, że za kilka lat Sudelfeld stanie się kolejnym Kesselbergiem i koło się zamknie.

Eksperyment z zamykaniem dróg dla motocyklistów to przykład, jak proste rozwiązania mogą prowadzić do złożonych problemów. Problem po prostu przeniósł się na inne drogi, a wypadki nadal się zdarzają. Jedno jest pewne: to my wciąż obrywamy, jesteśmy kozłami ofiarnymi w tej grze.

Leave a Reply

Your email address will not be published.