Yamaha V-Max - bulgot zła - Motogen.pl

Pierwszego V-maxa wyprodukowano w połowie lat osiemdziesiątych. To był motocyklowy muscle car, o kosmicznych osiągach i słabym podwoziu. Dysponował mocą porównywalną z ówczesnymi jednośladowymi wyścigówkami. Mocny, silny, efektownie wyglądający, niszczył system podczas wyścigów po prostej. Niestety, mało stabilne podwozie, duża masa i wiotkie zawieszenie zebrały krwawe żniwo.

Dla wielu V-max był ostatnim zakupem. Motocykl zyskał opinię kultowego, ale i niebezpiecznego. Jednym słowem maszyna dla doświadczonych twardzieli. Czy nowe wcielenie odziedziczyło wady poprzednika? Czy kolejny model tak, jak poprzedni, przenosi doznania kierującego w inny wymiar, a na tle pozostałych, seryjnych motocykli góruje mocą? Spróbujemy Wam odpowiedzieć.

Wygląd

V-Max wpada w oczy. To stalowa rzeźba; jej autorom przyświecał jeden cel: wzbudzać fascynację. Detalem, który najbardziej przykuwa wzrok, podobnie jak w poprzednim modelu, jest potężna bryła silnika. To wizualne dzieło sztuki. Po przyzwyczajeniu się do jego obecności zauważamy wloty do airboxu ze szczotkowanego aluminium, diodową lampę tylną, stopniowaną kanapę i nieco mało wyrazisty, ale skuteczny reflektor przedni (nawiasem mówiąc, do charakteru motocykla bardziej pasowałby podwójny, okrągły reflektor np. z Thunderbirda Storma). Wydechy mają ciekawą formę końcówek, chociaż grzmią za cicho. Jeśli macie duszę hazardzisty-jest szansa na wygranie pewnych sum (zarówno w naturze z procentami, jak i żywej gotówce); wystarczy założyć się z rozmówcą, że w ciągu dwóch minut znajdzie wlew paliwa. Dostęp do niego, uzyskujemy po odchyleniu oparcia kierowcy, otwieranego dźwignią pod błotnikiem tylnym, a zbiornik umieszczono pod siedzeniem. Na pokrywie airboxu znajdziemy czytelny wyświetlacz, informujący o ilości paliwa, temperaturze, przebiegu i służącym do obsługi menu ustawień motocykla. Analogowy obrotomierz, wraz z cyfrowym wskaźnikiem prędkości i shift-lightem trafił w tradycyjne miejsce, na kierownicę. Wygląd niemal każdym detalem nawiązuje, poprzedniego modelu; to kawał ciężkiej wizualnie i fizycznie maszyny. Odnosimy wrażenie, że to pierwszy silnik, przystosowany do poruszania się po drogach, homologowany jako motocykl. Co cieszy, jakość wykonania jest na najwyższym poziomie. …jest brutalny, nieokrzesany, a przyjazne usposobienie zostawia innym. To twardziel, który przeciwników wciąga przez swoje wielkie, aluminiowe nozdrza…

Reaktor

V-maxa napędza czterocylindrowe V4 o pojemności niemal 1.7l i kącie rozwarcia cylindrów 65 stopni. Zastosowano w nim kanały dolotowe o zmiennej długości, oraz elektroniczne sterowanie otwarciem przepustnicy. Moc 200 KM przy 9000 obr./min. wraz z 167 Nm przy 6500 obr./min. sprawiają, że motocykl przyspiesza z ciągiem godnym promu kosmicznego. Każdy uczeń powinien być przewieziony V-maxem w czasie lekcji fizyki, dla zrozumienia działania siły bezwładności. Gwałtowne odkręcenie manetki na pierwszych biegach, dostarcza więcej adrenaliny, niż pamiętny eksperyment w Czarnobylu sprzed 25lat. Jednak w przeciwieństwie do ukraińskich energetyków, kierowca V-maxa ma szanse zapanować nad swoim źródłem energii. Relacja pomiędzy oddawaniem mocy a odkręceniem gazu jest przejrzysta, liniowa, a delikatne przyspieszanie w czasie deszczu, na śliskich pasach dokładnie takie, jak się spodziewamy. Pełna kontrola nad zachowaniem silnika. Przeniesienie napędu to hydraulicznie sterowane wielotarczowe sprzęgło i pięciobiegowa skrzynia biegów. Napęd na koło za pomocą bezobsługowego wału kardana. Reakcje na zmianę obciążenia niemal niewyczuwalne. Za silnik i napęd inżynierom Yamahy należą się duże brawa.

Hamulce i zawieszenie

Zawias to sprawdzone, konwencjonalne rozwiązania; widelec teleskopowy o średnicy rury nośnej 52mm, oraz obustronny wahacz tylny. Dysponują regulacją siły tłumienia i napięcia wstępnego sprężyn. Układ hamulcowy wykorzystuje dwie tarcze o średnicy 320mm z sześciotłoczkowymi, radialnymi zaciskami przy przednim kole, oraz pojedynczą 298mm z tyłu. Całość działa nadspodziewanie skutecznie, jak na bryłę żelastwa o masie 310kg. Dozowalność i skuteczność satysfakcjonująca. Mocny punkt to sensownie zestrojony, ingerujący w proces wytracania prędkości bez zbędnej paniki, ABS. Zawieszenie jest twarde; cech świadczących o komforcie i wygodzie pasażerów nie stwierdzono…

Poloneza czas zacząć

Uruchamiamy silnik. V-max wita nas napisem na wyświetlaczu „Time to ride this is V-max”. Motocykl nagrzewa się szybko, a z tłumików rozlega mięsisty, basowy gang. Biegi wchodzą precyzyjnie, bez charakterystycznego „gdynk”, o którym internetowi mędrcy mogą napisać doktorat. Po nagrzaniu czas sprawdzić przyspieszenie. Zatrzymujemy się na światłach. Obok stanął litrowy sport. Kierowca nieświadomy nadchodzącej klęski patrzy się wymownie. Zielone; pierwsze dwa biegi przyspieszamy równo, na trójce, po maksymalnym odkręceniu gazu, przeciwnik zaczyna znikać w lusterku a opona kreśli długie, czarne krechy. Chwilę później przyjemność psuje migająca rezerwa. Zaraz, zaraz, niecałe sześćdziesiąt kilometrów temu tankowaliśmy…. Jazda pełnym gazem to zużycie paliwa ponad 16l/100km. Codzienne dojazdy do pracy plus krótka trasa 12-16l/100km. Umiarkowane tempo poza miastem ok. 10l/100km. Przy zbiorniku wynoszącym 15l oznacza to dramatycznie częste wizyty na stacji benzynowej. Jazda miejska obnaża słabą poręczność motocykla, a pasażer ma kiepskie warunki. Oprócz kierowcy, może się trzymać cienkiego paska na siedzeniu, któremu w konfrontacji z osiągami nie wróżymy długiego życia (pasażerowi również). Kierowca siedzi wyprostowany i podparty niewielkim oparciem ograniczającym przesuwanie się do tyłu podczas przyspieszania. Pozycja zapewnia znakomite wyczucie zachowania motocykla; najczęściej tańca tyłu w którąś ze stron. Prędkość maksymalną ograniczono do 220 km/h ale poniżej 180km/h napór powietrza jest całkiem znośny. Jazda po zakrętach odkrywa niezłą stabilność motocykla, ale rozstaw osi, masa i niewielki prześwit wykluczają szybkie pokonywanie winkli. To sprzęt najlepiej radzący sobie na prostej.

Podsumowanie

V-max ma w sobie coś z Chucka Norrisa; jest brutalny, nieokrzesany, a przyjazne usposobienie zostawia innym. To twardziel, który przeciwników wciąga przez swoje wielkie, aluminiowe nozdrza, przeżuwa i popija hektolitrami paliwa, paląc przy tym zamiast cygar, najdroższe osiemnastocalowe opony. Jest sprinterem-medalistą o prezencji doświadczonego gladiatora. Na co dzień niepraktyczny, pokazuje swój talent wraz z nastaniem zmroku. Wyostrza zmysły i rozpoczyna polowanie, podkradając się do przyszłej ofiary, nieświadomie wyczekującej na zmianę świateł…..zastanawiasz się Drogi Czytelniku, czy warto go kupić? Odpowiedź brzmi: jeśli chcesz mieć motocykl, który przyspieszając oderwie półwysep helski od reszty kraju, a turystykę motocyklową traktujesz równie priorytetowo, jak naukę języka esperanto, nie ma lepszego wyboru.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany