Yamaha MT-09 - z piekła rodem - Motogen.pl

 

Jeżeli już sami konstruktorzy i marketingowcy pokazują, że MT-09 to typ spod ciemnej gwiazdy, to znając powściągliwość Japończyków, oczekiwania rosły ponad wszelkie znane skale. Odbierając kluczyki do motocykla jako jedna z pierwszych osób w Polsce bałem się tylko jednego… rozczarowania.

 

Nie pamiętam, aby od ładnych paru lat cokolwiek nowego na rynku nie było po prostu lżejszym, bądź mocniejszym liftingiem poprzednich modeli. Wszystko wskazuje na to, że Yamaha wreszcie obudziła się z letargu i postanowiła nieźle wstrząsnąć rynkiem. Na papierze widnieje 115 KM, 87,5 Nm, masa 188 kilogramów (mniej niż sportowa R6) i cena 32.900 zł – brzmi jak szaleństwo! Przecież to niemożliwe, aby to tak działało. Podpowiem już teraz, aby nie było, że wraz z kluczykami do motocykla dostałem kartę wstępu do japońskiego haremu. Cała redakcja po przejechaniu się na MT-09 stwierdziła jednomyślnie: najnowsza Yamaha to prawdopodobnie najlepszy street fighter, jakiego możecie teraz kupić.

Długa tradycja

Trzycylindrowy silnik generuje 115 KM i 87,5 Nm.

Zanim przejdę do odczuć z jazdy, wypadałoby powiedzieć kilka słów o genezie tego motocykla. 09 to trzeci z kolei model serii MT. Pierwszy, MT-01 z silnikiem o pojemności godnej traktora i masie tankowca był brutalnym muscle bike z lekką nadwagą. MT-03 z kolei z jednocylindrowym silnikiem zapożyczonym z modeli off-road, był hybrydą supermoto i naked bike, czymś w sam raz do bardzo sprawnego przemieszczania się po mieście i niszczenia ego właścicieli sportów. Cechą wspólną dla tych motocykli był nowatorski styl, wysoka jakość i koncepcja czerpania frajdy z jazdy, dzięki dużym pokładom momentu obrotowego. Myślę, że to właśnie dzięki inauguracji serii MT w 2005 roku, runął mit o nudnych i powściągliwych japońskich motocyklach.

 

Choć trzycylindrowy silnik rzędowy może być dla wielu sporym zaskoczeniem, to należy wspomnieć, że dla Yamahy to żadna nowość. Od 1976 do 1981 r. w ofercie tego producenta był model XS. Początkowo miał pojemność 750 ccm, którą na dwa lata przed końcem produkcji podniesiono jeszcze o 100 ccm. Trzycylindrowe rzędówki są też z powodzeniem stosowane np. w skuterach śnieżnych. Aby poczytać więcej o trzycylindrowych silnikach Yamahy, odsyłam do moich rozważań opublikowanych dokładnie rok temu, gdzie jako jedną z opcji przewidywałem powstanie trzycylindrowego, ostrego nakeda.

Oswoić bestię

Wrażenia po bliższym przyjrzeniu się MT-09, to kolejny powód do przecierania oczu ze zdumienia. Zastosowane podzespoły są bardzo wysokiej jakości. Do tego Yamaha wreszcie stworzyła coś naprawdę wyjątkowego, przykładając uwagę do detali. Takie elementy jak lusterka, manetki czy kontrolery to nie części wzięte z półki magazynu, takie same jak w pozostałych modelach, ale coś specjalnie zaprojektowanego pod MT. Wspomnę tylko o bajecznie lekko działających kierunkowskazach, czy zestawie zegarów, na których w prostej, nowoczesnej i eleganckiej formie znajdziemy mnóstwo informacji, w tym pozycję skrzyni biegów i termometr.

 

Kiedy siadamy na kanapie o grubości równej tortilii, czujemy się jak byśmy jeździli tym motocyklem od lat. Kierownica jest dokładnie na takiej wysokości jak trzeba, a stosunkowo nisko umieszczone podnóżki zapewnią komfort i dużo miejsca, nawet tym wyższym kierowcom. Pozycja jaką zajmujemy na MT jest wyprostowana, ale aktywna.

Technikalia

Niewielka masa jest efektem szerokiego zastosowania aluminium. Z tego materiału wykonana jest zarówno smukła rama, jak i asymetryczny wahacz, który jest podstawą dla poziomo umieszczonego amortyzatora. Zawieszenie posiada oczywiście regulację dobicia i odbicia. MT-09 wyposażony został w technologię ride-by-wire oraz trzy mapy zapłonu, wybierane przez kierowcę w zależności od potrzeb – odpalany przy starcie Standard, B kastrujący nieco silnik oraz A, czyli pełną moc. Na koniec wystarczy dodać, że rama charakterystycznie dla Yamahy jest skręcona śrubami, a jednostka napędowa jest o 10 kilogramów lżejsza niż ta z FZ8, by stwierdzić, że konstruktorzy z Iwaty nie szukali oszczędności.

 

CIEMNA STRONA MOCY – O TYM PRZECZYTASZ NA DRUGIEJ STRONIE MATERIAŁU

 

Ciemna strona mocy

1,2,3…4 – te biegi często pokonywaliśmy z kołem wystrzelonym w górę – MT-09 trudno inaczej!

Obcowanie z MT-09 pozwoliło mi chyba po raz pierwszy poczuć, że Japończycy stworzyli coś więcej niż perfekcyjne i bezduszne urządzenie. Nowa Yamaha ma swój charakter, jednocześnie oferuje nam jakość i niezawodność, do której zostaliśmy już wcześniej przyzwyczajeni.

 

OK, zostawmy te wszystkie dywagacje z pogranicza filozofii i mokrego snu miłośnika kosmicznej technologii. To jak MT-09 jeździ, rozwala system tak skutecznie, że wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

 

Moc czarnego samuraja przez brak nagłych skoków nie przeraża, ale motocykl ten zdecydowanie nie jest dla początkujących. Wystarczy powiedzieć, że przy zdecydowanym odwinięciu manetki pierwsze dwa biegi przejedziemy z kołem wysoko uniesionym w górze. Jeśli chcemy, będąc już w pionie możemy bez sprzęgła przebić się do trójki…, a potem czwórki. Lądowanie z czwartobiegowej gumy przy braku amortyzatora skrętu to już prawdziwy hardkor. Czy ktoś jeszcze sądzi, że „Japonia” jest nudna?

 

Trzygarowa elektrownia atomowa Yamahy już od 4000 obr/min daje nam do dyspozycji 80% możliwości silnika, a dzięki ride-by-wire jest przy tym dziecinnie łatwa w dozowaniu. Silnik z czopami wału korbowego ustawionymi co 120 stopni, pracuje jak FZ8 z ostrą chrypą po imprezie. A co ciekawe – brzmi zupełnie inaczej niż „miauczące” jednostki Triumpha. Pamiętam przejazd przez mokry fragment nawierzchni, który pojawił się na zakręcie – lekkie muśnięcie gazu wprowadziło MT w długi i kontrolowany uślizg tylnego koła. Gdy tylko asfalt zrobił się suchy, tylna opona po kilku obrotach również wyschła, łapiąc tym samym przyczepność i wystrzeliwując przód w chmury na trzecim biegu!

 

Takimi generatorami emocji były do tej pory tylko Triumph’y Street i Speed Triple. Jeżeli miałbym porównać te trzy jednostki napędowe, to Yamaha jest połączeniem charakterystyki z obu Tripli. Para, jaką dysponujemy pod prawą manetką porównywalna jest z więszym Speed Triplem, przy czym silnik zachowuje żywiołowość mniejszego Streeta – jak dla mnie rewelacja.

51 stopni szczęścia

Mimo rozsądnie położonych podnóżków, MT-09 posiada taki sam kąt maksymalnego złożenia, jak sportowa R6. Z taką samą łatwością jak sporta, przerzuca się ją też z zakrętu w zakręt. „Emtek” jest zwinny i stabilny w każdym położeniu, a Bridgestone S20, w które wyposażona była nasza testówka, świetnie dawały sobię radę mimo temperatury nawet poniżej 15 stopni.

 

Co ciekawe, po pierwszych jazdach podczas oficjalnej prezentacji dziennikarze narzekali na zbyt miękkie nastawy zawieszenia. Konstruktorzy Yamahy obiecali podobno wtedy popracować nad tym i chyba wzięli uwagi do serca, bo wersja produkcyjna MT-09 jest twarda i stabilna. MT jest jednym z tych sprzętów, w którym fabryczne nastawienie zawiasów zostało przesunięte z masy pod rachitycznego Japończyka na cięższego Europejczyka. Jak dla mnie, przy mojej wadze 72 kg, wszystko było w jak najlepszym porządku, nie mam żadnych uwag do zawieszenia,
tak samo zresztą jak do wydajnych hamulców, które w MT-09 potrafią zdziałać cuda.

 

Przeniesione żywcem ze sportowych modeli heble, są bardzo łatwe do wyczucia. Choć producent twierdzi, że motocykl ten przygotowany został dla bardziej doświadczonych kierowców, to reakcja na wciśnięcie klamki nie jest tak jadowita jak np. w Street Triple R, ale równie skuteczna. To przynajmniej tyczy się wersji bez ABS, którą mieliśmy okazję testować. System antypoślizgowy jest opcją za którą dopłacić musimy 2000 zł. Pewnie jak zwykle technologia ta uratuje tyłek kilku nierozgarniętym osobom, ale jak dla mnie wyposażanie MT-09 w ABS, to jak zamiana brzytwy na golarkę elektryczną.

Bolesna miłość

Czy MT-09 ma więc jakieś wady? Tak. Po pierwsze nie jest dodawana za darmo do płatków śniadaniowych Nestle (choć i tak jest bezczelnie tania, jak na to co oferuje).

 

Po drugie Yamaha zdecydowanie nie lubi ruszać się daleko za miasto. 14-litrowy zbiornik paliwa w najlepszym wypadku po 200 kilometrach pozwoli zapoznać się z ceną paliwa na najbliższej stacji, a już w połowie tego dystansu nasz tyłek będzie błagał o litość. Na miejscu dla pasażera nawet na chwilę siedzi się za karę. Krótko mówiąc, pomysł na dalszą turystykę będzie równie trafiony, co gitarowy duet Angeliki Fajcht z Keithem Richardsem.

 

Trzecim minusem jest reakcja trzycylindrowego silnika na dodanie gazu z pozycji zero. Najbardziej jest to wyczuwalne podczas toczenia się w korku, który to pokonujemy dodając i odejmując gazu na drugim biegu. Mamy wtedy wrażenie, że w łańcuchu jest kilka centymetrów zbędnego luzu, po prostu szarpie. Jak się okazuje, to kwestia sterowania wtryskiem i nawet chirurgiczna precyzja w operowaniu gazem dużo tutaj nie pomoże.

 

Sukces murowany

Sięgając pamięcią kilka lat wstecz nie przypominam sobie tak ekscytującego sprzętu pochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni. W klasie ostrych nakedów nastąpiło przetasowanie i dziś, to Yamaha rozdaje karty. Rodzimi konkurenci nie mają szans – Hornet 600 aktualnie nie ma podejścia, a Z800 musi przestać korzystać z części z ołowiu, bo 40 kilogramów nadwagi jest nie do przyjęcia. Jedynie Suzuki GSR 750 zdaje się trzymać na nogach, ale Yamaha pod względem silnika, hamulców i zawieszenia jest po prostu lepsza. Ze względu na trzycylindrowy silnik, naturalnie pojawia się porównanie do Triumphów. Doświadczenie mnie nauczuło, że odczucia z jazdy nijak się mają do bezpośredniego porównania, więc z końcowym werdyktem poczekamy, aż uda nam się zestawić oba Triple z MT-09. Pozostaje jeszcze jednak kwestia ceny, która w porównaniu do brytyjskiej konkurencji przedstawia się nad wyraz korzystnie. Yamaho – gratulacje!

 

 

druga opinia

Okiem Wiewióra. Odbierając “Emteka” od naczelnego i wysłuchując nieskładnego słowotoku zachwytu, w głowie mi się nie mieściło, że Yamaha mogła zrobić coś, co zadowoli jego dziecinne zapędy. A jednak! I choć MT-09 posiada dwie twarze, które zależne są od aktualnie użytej mapy, to jednak najlepszym określeniem dla tego motocykla jest… Czyste Zło. Mapa „A” bez wątpienia „skalibrowana” została przez psychopatów z przeznaczeniem dla psychopatów i ludzi pozbawionych instynktu samozachowawczego. Pierwsze odwinięcie manetki i… “Ożeszjapierdolę!” Nie ma przyspieszania, rozkręcania, myślenia, marudzenia i tego denerwuje kiedy dajemy w opór, a sprzęt na przekór wszystkiemu stoi. W „Emteku” następuje brutalne szarpnięcie, a ułamek sekundy później wystrzał połączony z szybowaniem przedniego koła. Do tego ta nerwowość dołu połączona z dźwiękiem trzycylindrówki, do której ze świstem zasysane jest powietrze, wręcz krzyczy o jeszcze! Naprawdę należy bardzo, bardzo się pilnować, aby nie przeholować i nie doprowadzić do stanu przedzawałowego sześćdziesięcioletniego kierowcy zielonego Tico, które właśnie wyprzedzamy. Mapa „B”, to zupełnie inne bajka. MT-09 robi się potulna, mułowata wręcz, ale… przydaje się w deszczu (choć i tak lepiej jeździć na A), i przede wszystkim podczas jazdy w korku, gdzie mapa „A” po prostu doprowadza nas do nerwicy. Co do reszty? Zawiasy są. Heble są. Kanapa o wygodzie taboretu jest. Kokpit jaki jest, taki jest, ale jest. Wygląd… No ok., tego nic nie tłumaczy. Ale to tak kompletnie bez znaczenia, coś jak różowa bielizna u Madame Cory stojącej nad nami z pejczem. MT-09, to motocykl zupełnie “niejapoński”. Brutalny, nerwowy, mocny, bezkompromisowy. Jednym słowem – rewelacyjny!

 

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany