Wrocław Motorcycle Show 2011 – relacja - Motogen.pl

Już na samym wstępie zgrzytnęła organizacja. Przed Halą Stulecia we Wrocławiu miejsca parkingowe znalazły jedynie motocykle. Każdy, kto przyjechał samochodem, parkował jak popadnie na chodnikach, wokół sąsiadujących posesji i wzdłuż dróg. Nawet jeśli na terenie imprezy był parking dla gości, nie oznaczono go w sposób umożliwiający bezproblemowe dotarcie tam osobom nie zaznajomionym z okolicą.

 

Gdy weszliśmy już na teren targów, poczuliśmy, że czegoś nie rozumiemy. Przydomek „ogólnopolskie” kazał nam sądzić, że chodzi o imprezę o zasięgu ogólnopolskim, a zatem zobaczymy na niej wystawców z całego kraju, a może nawet i z zagranicy, do której w końcu nie jest z Wrocławia tak daleko. Niestety, płonne to były nadzieje. Impreza przyciągnęła prawie wyłącznie lokalnych wystawców – dealerów motocyklowych, sklepy oferujące części zamienne, narzędzia i serwis motocyklowy, garaże customowe oraz miejscowe szkoły jazdy.

 

Na stoisku Ducati dumnie prezentował się czarny Diavel, wokół którego tłumnie gromadzili się goście imprezy. Obok niego można było zobaczyć tegoroczną Multistradę, 848 Evo w perłowo-białym malowaniu i Monstera. Suzuki pokazało Intrudera, V-Stroma, Bandita 650SA oraz biało-niebieską wersję GSX-R 600. Honda na swoim stoisku miała m.in. model VFR1200F w białym malowaniu, CBR600RR, Horneta i CBF. Ciekawa inicjatywa organizacji Eduprolife, polegająca na pokazach i darmowym szkoleniu z udzielania pierwszej pomocy motocykliście, spotkała się z umiarkowanym zainteresowaniem. Wokół zainscenizowanego miejsca wypadku ustawiono motocykle Yamaha, które w zasadzie nie było wiadomo jaką funkcję pełniły.

 

Na sporym stoisku kanadyjskiego producenta Can-Am można było obejrzeć m.in. trójkołowego Spydera oraz trzy wersje modelu Outlander. U Junaka mała powierzchnia stoiska skutecznie utrudniała obejrzenie wystawionych motocykli, z których część została na pace samochodu stojącego na placu przed halą. Tam też odbywały się występy zespołów, a niedaleko sceny wystawiono stoiska rodem z jarmarków, gdzie można było kupić przysłowiowe mydło i powidło, często niemające nic wspólnego z motocyklami. Tak czy siak największe wzięcie miały rozłożone pod parasolami jednego z polskich browarów ławeczki, na których przy zimnych napojach spędzała czas większość zwiedzających. …impreza przyciągnęła prawie wyłącznie lokalnych wystawców…

 

Wielkimi nieobecnymi były na targach firmy oferujące odzież motocyklową i kaski. Pojedyncze egzemplarze na kilku stoiskach nie załatwiały sprawy i pozostawiały ogromny niedosyt, zwłaszcza jeśli ktoś właśnie po to wybrał się na targi. Jedynie szukający odzieży offroadowej mogli wyjść zadowoleni, gdyż czekała na nich w miarę sensowna oferta kilku miejscowych salonów.

 

Honor imprezy ratowało ciekawie przemyślane rozlokowanie stoisk promujących turystykę motocyklową, czyli tzw. Kącika podróżniczego, gdzie można było obejrzeć maszyny podróżników, sprzęt, zdjęcia i filmy z wypraw, porozmawiać z ekipami Enduro Voyagera, Jedwabnego Szlaku i Olgą Kicińską, która samotnie podróżuje po świecie na swojej Hondzie XR 125. Największą widownię gromadziły natomiast pokazy stuntu w wykonaniu trzech polskich stunterów: Michała „Młodego125” Pakosza, Marcina „Mochu” Mośka oraz Radosława „Tostera” Siręgi. Chłopaki naprawdę starali się najlepiej pokazać co potrafią, choć z pewnością nie ułatwiała im tego zapiaszczona i wilgotna nawierzchnia z kostki brukowej, po której przyszło im jeździć, oraz elementy zadaszenia sceny, które stały na placu, gdzie odbywały się ich występy. Trzeba jednak przyznać, że mimo niesprzyjających warunków, udało im się zaprezentować całkiem niezły poziom.

 

Jako że impreza ta była pierwszą, co ma oznaczać, że organizator planuje kolejne edycje targów, można dać mu szansę, by na tegorocznych błędach nauczył się, jak nie powinno się organizować tego typu eventów. Jednakowoż uważamy, że impreza powinna zrezygnować z przydomka „ogólnopolska” na rzecz „lokalna”, co byłoby przynajmniej zgodne z prawdą. Pobieranie opłaty w wysokości 25 złotych za coś, co miejscowi motocykliści obejrzą na terenie miasta, przejechawszy trasę od salonu do salonu, jest co najmniej nieporozumieniem. Ogólne wrażenie, które pozostaje po wizycie na targach, to pewnego rodzaju niezorganizowanie i lekkie znudzenie większości wystawców, których na co dzień mają i znają lokalni motocykliści. Czyli, niestety, miało być super, a wyszło jak zwykle. Szkoda, że tak duże miasto, jakim jest Wrocław, nie wykorzystało potencjału, który w tej okolicy pozostał po Silesia Motor Bike Expo.