Suzuki B-King - Motogen.pl

Mając w swojej głowie charakterystyczne, przerysowane postaci z japońskiej mangi, stworzył miszmasz brutalności, agresji, mocy i wyglądu rodem z bajeczek o wielkich robotach. Przed Wami Suzuki B-King, ponad 180 urywających głowę koni mechanicznych, sprzęt z pewnością nie dla przeciętnego Kowalskiego. Motocykl, po którym… nie ma odwrotu! Nic innego bowiem nie oferuje nam takich osiągów w podwoziu naked bike’a, jak król golasów z Hamamatsu.

Machina czasu

Droga, jaką Suzuki B-King przebył od swojej pierwszej prezentacji concept bike’a w 2001 roku aż do oficjalnej premiery gotowego, seryjnego produktu w 2008 roku, z powodzeniem posłużyłaby do napisania oddzielnego artykułu. Wystarczy tylko wspomnieć, że po pierwszym pokazaniu szerszej publiczności podczas targów motocyklowych w Tokio i zebraniu pozytywnych opinii model ten miał co najmniej kilka kolejnych prapremier, premier i innych składających się na ogólny szum medialny wydarzeń, które dały znać o sobie nawet w Polsce przy okazji imprezy w warszawskim Lucid Club.

 

B-King niewątpliwie był też inspiracją dla zdecydowanie mniejszego i popularnego nakeda, jakim jest również testowany przez nas Suzuki GSR 600. Co by zatem nie było, czy to samym swoim jestestwem, czy też zamieszaniem, jakim zrobił wokół siebie, Suzuki B-King z pewnością zapisze się w kartach motocyklowej historii. Warte odnotowania jest również to, że finalna wersja pojazdu seryjnego nie różni się mocno od pomysłu pokazanego jako koncept, co zdarza się niezwykle rzadko.

B jak Big

Jeżeli B-King robi na Was wrażenie swoim wyglądem już na zdjęciach, na żywo z pewnością opadłaby Wam szczęka. Właściwie sam nie wiem od czego zacząć. Przednia lampa i jej obudowa jest na tyle duża, że bez problemu zmieścił się w niej pełnoprawny zestaw zegarów pokładowych. Następnie w oczy rzucają się gigantyczne boczne obudowy zbiornika paliwa, po czym wzrok wędruje przez sporych rozmiarów kanapę na podwójne puszki układu wydechowego, przypominających kalibrem działa czołgu. Wyglądają, jakby ich kształt ktoś odrysował od odstających uszu pokemona Pikachu. Ach, znowu te japońskie bajeczki. W każdym razie chyba nie tylko ja uznałem, że wyglądają one komicznie, dlatego nawet testowy motocykl, który otrzymaliśmy od importera, zaopatrzony był w pięknie grające puchy Yoshimury. Wygląd Kinga z pewnością na tym zyskał. Kontemplując całą resztę wyglądu jego majestatu, nawet czterocylindrowy silnik o godnej pojemności wydaje się rozmiarem pasować idealnie. Gorzej, jeżeli chodzi o koła i opony. Co prawda, z tyłu założono i tak bardzo szerokiego, 200-milimetrowego kapcia, ale felgi to, oczywiście, te same co w innych motocyklach 17-tki. Patrząc więc na niego jako całość, trudno nie odnieść wrażenia, że prezentuje się nieco karykaturalnie.…jeżeli B-King robi na Was wrażenie swoim wyglądem już na zdjęciach, na żywo z pewnością opadłaby Wam szczęka…

 

Mimo wszystko spróbujmy podejść do Suzuki B-Kinga jak do każdego innego, przeciętnego motocykla. Co w nim znajdziemy? Wspomniany, zintegrowany z lampą zestaw wskaźników jest czytelny i elegancko zaprojektowany, a zaznaczam, że jestem w tej kwestii bardzo wymagający. Po kiepskich doświadczeniach z tandetnymi i projektowanymi bez polotu zestawami wskaźników w niektórych konstrukcjach motocykli Honda, te nowoczesne połączenie klasycznego obrotomierza i ciekłokrystalicznych wyświetlaczy w B-Kingu to ukojenie dla oczu. Tradycyjny, analogowy obrotomierz wyskalowany jest do 12 000 obrotów, a tłem dla niego jest wyświetlacz, na którym znajdziemy informacje o temperaturze silnika, stanie paliwa, przebiegu, godzinie i wybranym trybie mocy.

 

Poza tym komputer pokładowy raczy nas takimi informacjami, jak czas jazdy czy średnia prędkość. Dalej po prawej stronie znajdziemy kolejny, mniejszy wyświetlacz, wskazujący prędkość chwilową oraz numer zapiętego biegu. Po lewej zaś mamy zestaw raczej standardowych kontrolek. Do tego na obszernym zbiorniku paliwa miejsce dla siebie znalazła konsola połączona ze stacyjką. Na niej umieszczono cztery przyciski sterujące funkcjami wyświetlacza oraz mapami zapłonu, o których dokładniej napiszę później. Natomiast wszystkie pozostałe kontrolery na kierownicy są standardem.

jazda

Zajmując miejsce na obszernej kanapie Suzuki B-Kinga, największe wrażenie robi olbrzymia połać zbiornika paliwa i bocznych paneli zintegrowanych z kierunkowskazami. W tym motocyklu wszystko jest duże i dające do zrozumienia, że to nie przelewki.

 

Po odpaleniu silnika i przejechanych pierwszych kilku kilometrach na twarzy kierowcy pojawia się uśmiech od ucha do ucha, a na usta cisną się słowa… no wiecie, to jak w tym dowcipie, gdy międzynarodowe wycieczki, widząc śliczne widoki, mówią: „Oh it’s so beautiful!”, „Oh, das ist wunderbar!”. Natomiast Polacy: „O k***a! Ja p******ę!”. Suzuki udało się połączyć dwie, wydawałoby się sprzeczne cechy: nieprzebrane zapasy mocy i momentu obrotowego z aksamitną pracą jednostki napędowej. Silnik to przejęta z nowej Suzuki Hayabusy konstrukcja o niebywałym potencjale, która w swoim sportowo-turystycznym wcieleniu imponując możliwościami osiągania gigantycznych prędkości, tu zachwyca równym ciągiem godnym promu kosmicznego i to już od 2000 obr./min.

 

Czterocylindrowy, rzędowy generator mocy o pojemności dokładnie 1340 ccm osiąga 184 KM przy 9500 obr./min. i 146 Nm przy 7200 obr./min. W praktyce oznacza to, że reszta wszechświata zwykle podziwia odjeżdżające z dzikim rykiem Suzuki i dotyczy to również posiadaczy wszelkiej maści sportowych litrów.…silnik to przejęta z nowej Suzuki Hayabusy konstrukcja o niebywałym potencjale, która zachwyca równym ciągiem godnym promu kosmicznego…

 

Agresywne otwarcie przepustnicy na pierwszych dwóch biegach powoduje momentalne wystrzelenie przedniego koła w kosmos. Oczywiście, tylko w przypadku, jeżeli opona jest dobrze rozgrzana, a motocykl nie jest choć w najmniejszym pochyleniu, bo w przeciwnym razie tylny Dunlop Qualifier w akompaniamencie przeraźliwego pisku zostawi za sobą grubą czarną krechę. W tym momencie doceniamy seryjny amortyzator skrętu, który w zupełności radzi sobie z zapędami do shimmy.

 

Jeżeli nie prezentujecie mięśni ramion godnych strongmana, lepiej zainwestujcie w karnet na siłownie i komplet pampersów – osiągnięcie prędkości pod 285 km/h nie stanowi problemu, a pamiętajmy, że to wszystko dostępne jest w motocyklu bez osłon aerodynamicznych…


Nie ma co ukrywać, B-King swoją prezencją i możliwościami robi takie wrażenie, że mało kto jest w stanie spojrzeć trzeźwym okiem na całe to szaleństwo przyspieszeń i mocy. Nie ukrywam, że po wszystkich tych zachwytach nad tym modelem Suzuki przykładowo takie praktyczne zastosowanie do codziennej, miejskiej jazdy byłoby idealną okazją, aby sobie ponarzekać… Nic z tego.

 

Choć patrząc na gabaryty Suzuki, trudno w to uwierzyć, zaraz po ruszeniu cała masa 260 kg gdzieś znika, a w jej miejsce pojawia się przyjemny w eksploatacji pojazd, który, co prawda, wcale nie ukrywa, że zwinną baletnicą nie jest, ale korzystając ze świetnego wyważenia, wygodnej pozycji i dobrej ergonomii przekonuje nas, że jest gotów podjąć się funkcji codziennego środka lokomocji.

 

Oczywiście, w chwili, kiedy na drugim biegu prędkościomierz jest w stanie wskazać wartość blisko 180 km/h, łatwo domyślić się, że potencjał silnika w terenie zabudowanym jest wykorzystywany w ułamku procenta, ale to właśnie tu kierowca doceni drugie oblicze pojazdu, który potrafi być dostojny i spokojny. Duży wkład w to poczucie „gładkości” nawijania kolejnych kilometrów na koła ma udane dobranie wszelkich podzespołów motocykla.

 

Na pierwszy plan wysuwa się tu w pełni regulowane zawieszenie upside-down od Kayaby. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem, jak zestroili je Japończycy. Mimo sporej masy pojazdu i topowych osiągów, poczucie panowania nad pojazdem pozostawało bez zarzutów przy jednoczesnym zapewnieniu wysokiego komfortu podróżowania. Dopiero wykorzystywanie B-Kinga z silnikiem rozkręconym na pełne kotły obnaża nieco zbyt miękkie zestrojenie. Przy takim traktowaniu zarówno z przodu, jak i tyłu zaczyna się walka o przyczepność, choć Suzuki niespecjalnie informuje o tym kierowcę, a to potrafi być zdradliwe. Pamiętajmy jednak, że B-King to nie GSX-R, a więc oczekiwania względem niego są diametralnie inne, nie wspominając o tym, że do granicy możliwości Suzuki w codziennej eksploatacji i tak mało kto będzie w stanie się zbliżać.…Suzuki B-King jest kontrowersyjnym motocyklem, który albo pokochasz, albo znienawidzisz…

 

Kolejną mocną stroną motocykla są heble. Z przodu rozpędzoną 260-kilogramową rakietę skutecznie spowalnia zestaw czterotłoczkowych zacisków Nissina, tarcz o średnicy 310 mm i radialnej pompy hamulcowej. Tył zaś opiera się na jednotłoczkowym zacisku i 260-milimetrowej tarczy. Zestaw zupełnie wystarczający; hamulce są przewidywalne i łatwo się je dozuje.

 

Nic do zarzucenia nie mam również zestawowi sprzęgło–skrzynia biegów. Wszystkie przełożenia wchodzą precyzyjnie i bez trzasków, a dzięki hydraulice nie potrzeba dużej siły do obsługi klamki.

 

 

 

Obiecałem również wrócić to tematu wspomnianych map zapłonu. Ten patent w nazewnictwie Suzuki nosi skrót S-DMS (Suzuki Drive Mode Selector). Przy uzyciu przełącznika umieszczonego na zbiorniku paliwa pozwala on wybrać jedną z dwóch map zapłonu. Pierwszy raz spotkałem się z tym przy okazji testu Suzuki GSX-R 1000, gdzie raczej rozczarowałem się zmarnowanym fajnym pomysłem. Działanie S-DMS w B-Kingu jest zdecydowanie lepsze. Mapa oznaczona symbolem A oferuje, oczywiście, pełną moc i jest domyślna podczas każdego uruchomienia motocykla, natomiast tryb B rzeczywiście w bardzo wyczuwalny sposób zmienia charakterystykę pojazdu, znacznie ograniczając moc i brutalność jej oddawania. W przypadku 184 KM uwalnianych najmniejszym ruchem nadgarstka taka zmiana charakteru jest bardzo pożądana np. podczas jazdy w deszczu przy niskiej temperaturze, gdzie dobra przyczepność opon pozostaje w strefie pobożnych życzeń. Gorzej, że wyboru trybu można dokonać tylko wtedy, kiedy silnik pracuje na obrotach biegu jałowego, a skrzynia biegów znajduje się w położeniu neutralnym. W GSX-R zmienić mapę można było dosłownie w każdej chwili i nie potrafię znaleźć wytłumaczenia, czemu miałoby takie ograniczenie służyć.


Jak nie trudno się domyślić, motocykl posiadający naprawdę wygodne warunki do nawijania kilometrów, który do tego reprezentuje niesamowite osiągi powinien być stworzony do turystyki. Tu, oczywiście, na przeszkodzie stoi brak owiewek i miejsca na przytroczenie bagażu. Poza tym bądźmy szczerzy, kto byłby zainteresowany takim korzystaniem z tego modelu Suzuki. Niemniej jednak krótsze i dłuższe wyjazdy za miasto to żywioł B-Kinga, a najlepiej jeżeli droga jest pusta, gładka i zakręcona niczym świński ogon. Wtedy kierowca może upajać się każdym pokonanym kilometrem, gdzie dzięki silnikowi można być pewnym, że nigdy, na żadnym biegu nie zabraknie mu mocy, by odkręcić i dynamicznie wyjść z zakrętu – coś pięknego. Problemem może być dość mały zbiornik paliwa, który może i przy pojemności 16,5 litra jest raczej standardowy, to przy pijackich zapędach tego silnika do połykania podczas ostrej jazdy nawet i 9l/100 km szybko może okazać się, że obsługa pobliskiej stacji paliw będzie już z nami na ty.

Na koniec

Suzuki B-King jest kontrowersyjnym motocyklem, który albo pokochasz, albo znienawidzisz. Jak mało który pojazd z każdym kilometrem potrafi pozytywnie zaskoczyć swojego kierowcę, a przyjemność z przekraczania barier swoich i motocykla w nakedzie o tak wielkim potencjale jest jeszcze bardziej wyraźna. Dłuższe obcowanie z tym motocyklem przyniosło tylko jedno rozczarowanie, a chodzi tu o bardzo ważną rzecz w markowym produkcie, czyli jakość wykonania. Gdy przyjrzymy się krytycznym okiem na użyte materiały, zobaczymy, że B-King swoją wielkość buduje na przeogromnych połaciach plastiku, a ładne z daleka błyszczące elementy dekoracyjne z bliska okazują się tandetnym plastikiem imitującym chrom. Tu przydałoby się więcej szlachetnych materiałów, więcej „prawdziwego” motocykla. Dlatego King nie jest moim zdaniem typem twardego, szorstkiego drania o posturze drwala, któremu na długiej brodzie zostały jeszcze resztki wczorajszego śniadania, lecz typem wyćwiczonego na siłowni, wspomaganego sterydami gościa z ogoloną klatą. Jeżeli jednak przymknąć na to oko, każda jazda B-Kingiem będzie niezapomnianą przygodą.

 

PS Do znawców tematu japońskiej mangi: doskonale wiem, że Japończycy mają swoje mechy, nie transformersy, ale większość ludzi szybciej skojarzy właśnie tę amerykańską produkcję z robotami, niż gdybym użył sformułowania „Mech”. Proszę, nie bijcie :).

 

Sprawdź również nasze testy konkurencyjnych motocykli dla Suzuki B-King:

 

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany