Glemseck 101 - święto motocykli klimatycznych - zaliczone!!! - Motogen.pl

Spis treści

Do Glemseck pojechaliśmy na zaproszenie Yamahy – w tegorocznej edycji Europejskiego Konkursu Yamaha Dealer Built, zwyciężył „Noah” – VMAX zbudowany przez Uhma Bike, wieloletniego dealera z Warszawy – do czego jeszcze wrócimy.

Dojazd

W zależności od posiadanego pojazdu, trasę 1200km dzielącą Warszawę i Stuttgart możecie pokonać na różne sposoby: na raz, o ile dysponujecie kanapą w stylu FJR1300; w kilka dni, jeśli Wasz motocykl pasuje klimatem do Glemseck, oraz łącząc obydwie drogi, a więc w kilka dni motocyklem zupełnie nie pasującym do klimatu imprezy.

„Noah” – zwycięski V-MAX z Uhma-Bike. Inspiracja do wyjazdu…

Wraz z kolegami z innych redakcji oraz przedstawicielami Yamahy wystartowaliśmy kilka dni przed rozpoczęciem imprezy, zupełnie nie stresując się czasem dojazdu oraz tym, ile kilometrów dziennie pokonamy. Pierwszy nocleg wypadł w Polanicy-Zdrój. To doskonałe miejsce jako baza wypadowa do odwiedzenia Gór Stołowych. Nie odmówiliśmy sobie przyjemności przejechania jedną z tras, które powinien zaliczyć każdy motocyklista w Polsce, czyli Drogą Stu Zakrętów. Ta malownicza szosa nie jest może idealna pod względem nawierzchni, za to widoki, które oferuje, na długo zostają w pamięci.

Kolejny etap trasy, to odcinek Polanica-Zdrój – Karlove Vary. Czeskie Cannes to jedno z najładniejszych uzdrowisk, jakie widziałem. Malownicze kamienice, pijalnie wód mineralnych oraz klimatyczne knajpki spowodowały, że następnego dnia zauważalnie opóźniliśmy start.

Po przybyciu można skorzystać z jednego z urokliwych punktów gastronomicznych…

Tempo i średnia prędkość dotąd wypadły tak dramatycznie, że postanowiliśmy do Sindelfingen (miasteczko pod Stuttgartem, w którym mieliśmy nocleg) dojechać już na raz. Wieczorem na rynku czuło się już atmosferę zwiastującą nieodległe święto customów. Mnóstwo wszelkich wydumek, poruszających się po wąskich uliczkach, wydumy na bazie wszystkiego, od Ducati Sport 1000 przez ekipę na Vespach w różnych klimatach, aż po scramblery na bazie Sportsterów.

Organizacja

Następnego dnia wyruszyliśmy na imprezę. Jest bezpłatna. Drogi dojazdowe w promieniu kilku kilometrów są zamknięte dla normalnego ruchu. Służby porządkowe sprawnie kierowały masę (to dobre określenie, de facto to jedna wielka fala motocykli) na parkingi wydając podkładki pod nóżki boczne. W ciągu kilku minut (spakowanie ubrań i kasków do kufrów) nasze bezpośrednie otoczenie z pustego zamieniło się w olbrzymi, motocyklowy parking.

Jedno z kilku pól namiotowych…

Do głównego terenu imprezy mieliśmy kilka kilometrów marszu, ale spacer wynagrodził wszystkie niedogodności. Ciężko było znaleźć normalny, współczesny motocykl. Na dobrą sprawę wystarczyło przejść się od parkingu do centrum imprezy i z powrotem, żeby przeżyć prawdziwą ucztę optyczną i zapchać całą pamięć telefonu zdjęciami. Od seryjnych sześciocylindrowych Hond CBX1000, przez Kawasaki Z1300 z kuframi, Bimoty, ślicznie utrzymane Hondy Africa Twin w barwach Rothmans, po takie rzadkości, jak Hondy RVF750, Laverdy, oldskulowe, wyglądające, jakby właśnie opuściły fabrykę japsy (XT, XS, XJ, XJR) i zabytkowe Triumphy. Dość dużo motocykli było wyposażonych w wózek boczny.

Niemiecka fantazja: VMAX z wózkiem bocznym…

Więcej o motocyklach Yamaha Autor: Jakub Olkowski