Dakar etap IV – ujemne temperatury i burze piaskowe - Motogen.pl

Kolejny etap Rajdu Dakar zaprowadził zawodników na terytorium Chile. Aby pokonać 500-kilometrową dojazdówkę oraz 207-kilometrowy odcinek specjalny, kierowcy musieli wyjechać z biwaku bardzo wcześnie rano, około godziny 5:00.

Odcinek okazał się niezwykle wymagający nie tylko przez swoją długość, ale także przez warunki, z jakimi zmierzyć się musieli motocykliści, quadowcy oraz załogi samochodowe. Na początku czekały na nich minusowe temperatury podczas przeprawy na wysokości 4800 m n.p.m. Zadania nie ułatwiało także rozrzedzone na tej wysokości powietrze. Wielu startujących narzekało na zmęczenie. Po wyjeździe z gór natomiast na zawodników czekał kurz i burze piaskowe, które momentami ograniczały widoczność prawie do zera.

„Dzień zaczął się bardzo wcześnie. Na trasę wyjechałem o godzinie 5:08. Dojazdówka miała ponad 500 km i przechodziła przez góry gdzie przekraczaliśmy granicę z Chile. W górach było strasznie zimno, co kilkanaście kilometrów spotykałem motocyklistów ogrzewających ręce o swoje tłumiki. Sam też tak musiałem później robić bo nie dało się wytrzymać z zimna. Na wysokości 4 800 m n.p.m. było tak mało tlenu, że jadąc po prostu oczy same się zamykały i ciężko było to opanować. Nie miałem na trasie jakiś większych przygód , jedynie, może ze dwa razy musiałem mocno hamować do zakrętu. Natomiast mój kolega z teamu – Josef Machacek musiał uciekać do rowu by nie zderzyć się z jadącym z naprzeciwka samochodem. Bardzo chciałem już wyjechać z tych gór. Gdy w końcu się to udało wreszcie odetchnąłem i się ogrzałem. Na odcinek specjalny, który liczył sobie 207 km przyjechałem godzinę przed startem. Sam OS był na przemian kamienisty i piaszczysty. Jechałem spokojniej żeby znowu nie rozbić quada i nie popełnić błędów nawigacyjnych. Nawet się udało. Zająłem 11 miejsce. Do biwak dojechałem przed wozami serwisowymi i jak większość zawodników czekałem, a właściwie spałem na stołówce. Po jakiś trzech godzinach przyjechali nasi i wreszcie można było się przebrać” – relacjonował Łukasz Łaskawiec.

 

Na mecie czwartego etapu wśród quadowców najszybszy był ponownie Tomas Maffei. Prawie 3 minuty po nim zmagania zakończył Alejandro Patronelli. Trzeci na mecie zameldował się Sebastian Halpern. Teamowy kolega Łukasza Łaskawca, Josef Machacek, był czwarty, a w tabeli generalnej zajmuje piątą pozycję. Reprezentujący biało-czerwone barwy „Łoker” jest 17 w generalce.

 

Nasi motocykliści z Orlen Teamu utrzymują natomiast równe tempo. Marek Dąbrowski i Jacek Czachor na biwaku pojawili się przed załogami samochodowymi. Byli zakurzeni i wycieńczeni przez panujące na trasie warunki.

 

„Rano było potwornie zimno, termometr wskazywał -2 stopnie. Dobrze, że byliśmy na to przygotowani. Odcinek specjalny nie był długi, ale cały czas panowała na nim burza piaskowa. Chociaż wiejący wiatr okazywał się momentami zbawienny, gdyż rozwiewał kurz. Jechałem w grupie. Startowaliśmy co 30 sekund. W pewnym momencie nic nie było widać na trasie. Starałem się cały czas atakować i wyprzedzałem. Jechałem szybko, na 50 kilometrów przed metą stworzyliśmy zwartą grupę. Kilku zawodników się wywróciło, kilku wyprzedziłem i zająłem niezłe etapowe miejsce. Motocykl jechał całkiem dobrze” – opisywał odcinek Jacek Czachor, który linię mety minął z 23 czasem.

 

„Większość odcinka specjalnego poprowadzona była po kopnym i śliskim piasku fesz-fesz. To nie jest mój ulubiony rodzaj nawierzchni. Jechaliśmy 3500 m n.p.m., a na takich wysokościach mój motocykl traci czasem moc, stąd słabsza etapowa pozycja. Jutro startuję w trochę wolniejszej grupie i nadal walczę” – dodał Marek Dąbrowski, który wczoraj zajął 29 miejsce.

 

Odcinek po raz drugi z rzędu wygrał Marc Coma, co pozwoliło mu na objęcie pozycji lidera w klasyfikacji generalnej. Jako drugi na mecie, 16 sekund po Comie, zameldował się Cyril Despres, jednak ostatecznie spadł na dziewiątą pozycję w rankingu czwartego etapu, za sprawą 10-minutowej kary, jaką na niego nałożono. Na drugie miejsce wskoczył dzięki temu Francisko Lopez Contardo jadący na Aprili, a trzeci był Oliver Pain dosiadający Yamahy.

 

Bardzo szybko etap rozpoczął Krzysztof Hołowczyc. Na pierwszym pomiarze czasu był czwarty, jednak jadąc dalej, złapał gumę. Usterka mocno utrudniała kontrolowanie samochodu na grząskim piasku określanym mianem fesz-fesz. W końcu załoga musiała się zatrzymać i wymienić oponę.

 

„Trochę musieliśmy powalczyć ze ściągnięciem koła. Na tej operacji straciliśmy około trzech minut. Było bardzo dużo kurzu, który dostał się między piastę, najgorsze jest jednak to, że koło było bardzo mocno rozgrzane. Aż się dymiło. Sporą część OSu pokonaliśmy na tym kapciu. Po prostu na fesz-feszu nie było czuć, że mamy przebite koło. Jedyną oznaką była utrata mocy w aucie, które nie miało siły przyśpieszać. Najważniejsze, że jesteśmy na mecie i to z całkiem niezłym czasem. To był bardzo ciekawy odcinek, coraz lepiej zaczynam poznawać auto i uczę się mu ufać na trudnych partiach trasy” – powiedział Krzysztof Hołowczyc.

 

Ostatecznie na mecie Hołowczyc był tego dnia ósmy. Jako pierwszy na finiszu pojawił się Sainz, a za nim Al-Attiyah. Trzecia była załoga BMW – Peterhanslel i Cottret.

 

Dzisiaj zawodnicy zmierzą się z etapem liczącym 459 km, z czego aż 423 km to odcinek specjalny. Czeka na nich bardzo zróżnicowany teren. Najpierw wjadą w kamieniste rejony, potem przejadą przez wyschnięte słone jezioro. Następnie około 100 km odcinek poprowadzony przez otwarte szerokie tereny i wjazd na wydmy, gdzie będą musieli poradzić sobie ze zjechaniem ze zboczy o średnim kącie nachylenia 32o.
 

Więcej o motocyklach Aprilia