Pierwsze wrażenia, jak zwykle, dotyczą strony estetycznej testowanego bike’a. I o ile pomarańczowy prezentuje się całkiem nieźle, to biały jest po prostu genialny. Zresztą, bez względu na kolor, ten motocykl jest stylowy.
Mimo swojej kanciastości i niewielkich gabarytów RC8 jest bardzo wygodny nawet dla wysokiej osoby. Jazda nim przypomina poruszanie się luksusowym samochodem – dodaje klasy właścicielowi, robi wrażenie i nie pozostawia obojętnym – zarówno jeźdźca, jak i mijanych przechodniów.
Silnik pracuje bez zarzutów, a do 6 tysięcy obrotów jest zaskakująco monotonny i pracuje bardzo równo. Powyżej zaczyna latać. Zwiększenie obrotów do 10 500 daje poczucie, jakby siedziało się na 998R albo 996R z silnikiem V-twin. Na trzecim biegu bez większych problemów można zrobić wheelie. A przy tym jest szybki. Bardzo szybki.
Niestety nie obyło się bez niewielkich zgrzytów.
Skrzynia biegów musi zostać koniecznie poprawiona, bo w testowanych motocyklach zdarzało się, że z jedynki nie można było wskoczyć na dwójkę. Za to hamulce nie budzą żadnych zastrzeżeń.
Jako motocykl szosowy KTM posiada wszystko to, co powinien. Jest absorbujący, ale niegroźny. Szybki, mimo, że jeździec nie odczuwa przyspieszenia – zupełnym przypadkiem można jechać 240km/h. W porównaniu ze starszymi modelami Ducati, jest duzo bardziej wyrafinowany. Za to zachowanie na torze to zupełnie inna para kaloszy.
Charakter, który na drodze był miły i zrównoważony, na torze zmienia się o 180 stopni. KTM jest stworzony do jazdy po winklach i to widać. Na łukach Ascari czuł się jak ryba w wodzie. Wystarczyło utrzymywać go między 7-10 tys obrotów i zmieniać tylko biegi, a bike pokazywał, na co go stać.
Podsumowując – na pewno nie jest to motocykl dla amatorów. Koneser, który potrafi docenić spokój miejskiej jazdy i wykorzystać możliwości motocykla na torze, pokocha KTM RC8 od pierwszego wejrzenia.
Czekamy teraz na możliwość przetestowania białasa w Polsce.