111 Megawatt – Okiem zawodnika [wideo] - Motogen.pl

Uwielbiam jazdę w terenie, choć nie za bardzo umiem to robić. Nie jestem wyszkolony pod tym względem. Ujeżdżam motocykl terenowy trochę w stylu Country&Western. Ale kiedy w zeszłym roku pojechałem na pierwszą edycję 111 Megawat w charakterze widza, wiedziałem, że w następnym roku muszę choć spróbować przejść kwalifikacje.

Wciąż jestem pod dużym wrażeniem organizacyjnym. Wydaje się, że wpisowe ustanowiono tylko po to, aby uwiarygodnić zgłoszenie. W zamian za 150 zł wpisowego dostawałem poza standardowymi opaskami, numerami startowymi i informacjami o przebiegu wydarzenia, także całkiem fajną MX-ową bluzę z logo 111 Megawatt i bony na dwa obiady. A już po zawodach każdy z uczestników otrzymał jeszcze krótki film z fragmentami swego przejazdu. Organizacja samego pola biwakowego także nie budzi zastrzeżeń. Owszem, udało mi się zakopać pożyczonym od znajomego kamperem i nie starczyło gniazdka, ale w ogóle nie mogę mieć o to pretensji. Wszak organizator w ogólnym komunikacie zapowiedział, że nie zapewnia żadnych mediów, a mimo to kilkadziesiąt gniazdek elektrycznych było do dyspozycji tych, którzy zdecydowali się na biwak na polu.

Do tego przygotowano otwarty non stop tor treningowy i taką ilość przenośnych, czystych, nowych i zalanych czystą woda toalet, że pozazdrościłby ich każdy organizator imprez masowych.

Megawatt 111 – czas kwalifikacji

W sobotę przyszedł czas kwalifikacji. W szranki stanęło niemal 700 chętnych – miejsc było tylko 500. Musiałem pojechać przez dość łatwą sekcję motocross i znacznie trudniejszą superenduro szybciej od przynajmniej 200 zawodników. Wyzwanie nie lada, zważywszy że w tym roku właśnie trzeci raz siedziałem na motocyklu enduro. Stres i adrenalina buzowały we mnie. Choć zawody motocyklowe nie są dla mnie niczym nowym, to w terenie ścigałem się po raz pierwszy w życiu. Wcześniejsze moje wypady w teren nosiły znamiona raczej wypraw gdzie oczy poniosą, a nie prawdziwego ścigania. Udało się przeżyć kwalifikacje.

Zabawne było to, kiedy okazało się, że według nieoficjalnych wyników uzyskałem 365 czas kwalifikacji – dokładnie taki sam, jaki wylosowałem numer startowy: #365. Po ogłoszeniu oficjalnych wyników spadłem o jedną pozycję, ale i tak już sam fakt zakwalifikowania się napawał mnie niemałą dumą.

Więcej o motocyklach Suzuki